piątek, 26 kwietnia 2024

28. Brain shake

 

Trzy pary skrzydeł wcale nie sprzyjały akrobacjom lotniczym...

Sądzę, że gdybyśmy byli zwyczajnymi smokami, za nic by się nam to nie udało. Moje skrzydła swoją wielkością przypominały namiot, i to pomimo rozcięcia w błonie, a w przypadku Kurta dwie pary jednak robiły swoje, dając mu o wiele większą siłę do utrzymywania się w powietrzu. Nie wystarczyło to oczywiście na długo, ale spokojnie mogliśmy odlecieć z miejsca zamieszania. Ale żeby było to naprawdę piękne... nie powiedziałabym.

Prawie skosiliśmy wiatę strzeżonego parkingu, wyganiając z budki niesamowicie zaskoczonego ochroniarza, przecierającego na nasz widok zaczerwienione od snu oczy. Jakim cudem nie obudziło go stado cholernych dinozaurów – nie mam najbledszego pojęcia, ale sądząc po jego minie niekoniecznie mieliśmy się czego obawiać, bo nawet jeśli cokolwiek zapamięta, pewnie i tak uzna, że mu się to przyśniło... chyba znacznie łatwiej jest uwierzyć w swoje niedostatki umysłowe niż w to, że miejsca pracy mało nie przemeblowały ci dwa smoki.

Następna była całkiem okazała topola, w którą wpierniczyliśmy się po nabraniu wysokości. Posypały się połamane gałęzie, jeden z goniących nas dinozaurów zaprotestował skrzekiem, oberwawszy jedną z nich. Mało brakowało, a poleciałabym jak kamień na ziemię – Kurt puścił mnie odruchowo, by złapać równowagę, więc złapałam się w ostatniej chwili czubka drzewa trzema łapami jak spanikowany kot z kreskówki dla dzieci, a pień drzewa złamał się z głośnym trzaskiem. Jak większość topoli, i ta była niemal pusta w środku...

Jako następny ucierpiał daszek przystanku autobusowego. Kurt wylądował ciężko na samym środku dwupasmowej drogi, na całe szczęście zupełnie pustej o tej porze, i odebrał z moich łap komputer, krzywiąc się z niesmakiem na widok zdobiących obudowę rys. To, dlaczego nie upuściłam go po drodze, zadomowiło się wśród kolejnych niewiadomych, których wolałam na razie nie roztrząsać, ot by mieć święty spokój.

Odyn pojawił się praktycznie znikąd ze swoim płonącym tasakiem i odetchnął z ulgą na widok, że wyglądamy na całych.

Podczas tych paru minut zdążyłem pochować was przynajmniej sześć razy – wydusił, ocierając z czoła wyimaginowane krople potu. – Co ze sprzętem?

Chyba właśnie sprzęt potrzebuje pogrzebu – mruknęłam pod nosem, zasługując sobie na zbulwersowane spojrzenie Kurta. – No co? Jeśli sądzisz, że to reanimujesz, to chyba nazwę cię informatycznym Jezusem...

Co? – Wyglądali na swoje lustrzane odbicia, z identycznie rozdziawionymi ustami i rozszerzonymi oczami.

No że wskrzeszanie umarłych? – Krótko wskazałam komputer. – Nie, nic? Zupełnie zero? Szlag, dowcip przeleciał z gwizdem, jak babcię kocham... To może chociaż powiecie, co z tymi dinozaurami?

Zatrzymały się dwa bloki stąd. – Wyvern niedbale machnął za siebie dłonią, z grubsza wskazując odpowiedni kierunek. – Nie idą dalej, jakby znajdowała się tam jakaś pieprzona bariera. Ja osobiście nic nie czuję. A powinienem czuć wszystko.

Może wcale nie jesteś tak zdolny, jak ci się zdaje – burknął pod nosem Kurt, chowając do kieszeni śrubki wykręcone z obudowy jednostki centralnej.

Przedwieczny psychopata o czerwonych ślepiach oczywiście usłyszał.

Ty, pisklaku, nie bądź taki mądry! – Wytknął go palcem, upodabniając się w tym tak do mojej babci, że niemal zaczęłam podejrzewać, że są spokrewnieni. – Wyczuwam wszystkie zawahania magii w promieniu wielu kilometrów. Jeśli coś się dzieje, a ja tego nie zauważyłem, to z całą pewnością założyć można, że nie ma magicznego podłoża.

To w takim razie co niby zatrzymało te dinozaury? Dobre wychowanie? – Opadłam ciężko na ławkę obok przystanku. Magiczne ziółka, które postawiły mnie na nogi, powoli przestawały działać i ból odzywał się po kolei we wszystkich pokiereszowanych fragmentach mojego ciała. Czyli w zasadzie... we wszystkich fragmentach mojego ciała. – Panowie, wy musicie się ciągle kłócić? Wymyślilibyście lepiej, jak dostaniemy się do domu, bo tu, kurde, nic o tej porze nie jeździ. – Machnęłam na odczep się w stronę tablicy z rozkładem jazdy. – Według tego tam pierwszy autobus w dobie mamy za jakieś cztery godziny.

Pięć – podsunął uprzejmie Odyn, zerkając na zegarek. Jakim cudem, ja się pytam, utrzymał go na nadgarstku podczas tego wszystkiego, co się właśnie stało?

Boże, przedwieczny wyvern ze smartwatchem samsunga. Walnęłam nagle takim śmiechem, że mało się nie udławiłam. Panowie spojrzeli po sobie bezradnie, gdy prawie sturlałam się z ławki, synchronicznie wzruszyli ramionami i zajęli się tym, czym zajmowali się przed chwilą – Odyn zakręcił ósemkę przygasającą szabelką i odwrócił się w stronę osiedla, w razie gdyby coś zamierzało jednak za nami stamtąd przyleźć, a Kurt zdjął obudowę z komputera i zaczął w nim po prostu sobie grzebać na środku chodnika. Bo tak. Bo nie mógł, kurna, zaczekać. Czy jakikolwiek tam inny miał powód...

Ja pierdzielę – skwitowałam bezradnie i zajęłam się zamawianiem taksówki.

Kierowca ubera nie sprawiał wrażenia zachwyconego koniecznością pracy o godzinie drugiej w nocy, lecz niezdolnego do wyrażenia swej frustracji w jakimkolwiek znanym mi języku. Działania Kurta zaś nabrały w miarę sensu, gdy zamiast pchać się do samochodu z nieco podejrzanym, zniszczonym komputerem stacjonarnym, wsiadł sobie z twardym dyskiem w kieszeni bojówek. Że też ja na to nie wpadłam...

Wycieczka skończyła się niespodziewanie w miejscu, w którym brukowana droga prowadząca do hotelu/magicznej szkoły wyrastała z główniejszej ulicy. Kierowca łamaną angielszczyzną wytłumaczył nam, że nie wolno mu pojechać dalej, choć dałabym sobie rękę uciąć, że żaden znak mu tego nie zabraniał, a bał się jedynie naszego arsenału (i fizjonomii), czekała nas więc jeszcze niezwykle urocza wycieczka w cudownych okolicznościach późnowiosennej nocy.

I wspaniałej atmosferze męskiej przyjaźni, należy dodać.

Skąd w ogóle gwarancja, że na tym dysku coś jest? – Odyn uaktywnił się od razu po tym, jak trzasnął za sobą drzwiami taksówki. – Zabraliśmy pierwszy przedmiot, jaki nawinął nam się w ręce, choć mogliśmy na przykład...

Na przykład co? Poprosić dinusie, żeby dały nam chwilę pogrzebać w biblioteczce? – podsunęłam uprzejmie.

Sam nie wiem. Gdybym narysował runy lokalizujące, pewnie zdołałbym nakłonić energię do podpowiedzi, czemu warto się przyjrzeć. Wy, smokoni, nie macie najbledszego pojęcia o magii. Korzystacie z niej na co dzień, ale robicie to w tak toporny sposób... Jak dzieciak, któremu pierwszy raz dano długopis do ręki. Niby wie, co z tym robić, ale gówno mu z tego wychodzi.

Twoja opinia była nam niezwykle pomocna. – Kurt zgrzytnął zębami i przyspieszył kroku.

Jestem za tym, żeby wrócić tam z samego rana.

I co niby zrobisz? Odprawisz jakieś czary-mary pod okiem ludzi z całej okolicy?

I pewnie policji, bo trochę bałaganu narobiliśmy – zaznaczyłam. – Poza tym, jakby się uprzeć, to rano będzie zaraz. Jeśli bardzo chcesz, możesz zawrócić i... zrobić to, co chcesz tam zrobić. Może i to niegłupi pomysł...

To idiotyczny pomysł – uciął Egzekutor. – Sprawdzimy komputer. Jeśli nic na nim nie znajdziemy, będziemy się zastanawiać, co dalej. Wątpię, by mieli go tam do oglądania filmików ze śmiesznymi kotami.

A może jednak? – Wyvern zamyślił się całkowicie poważnie. – Ludzie są tak nieskończenie durni, że nie byłbym wcale zdziwiony.

I twoim zdaniem kradzieży urządzenia do oglądania śmiesznych kotów strzegłaby miniaturowa armia zmutowanych zwierząt?

A czemu by nie? Ludzie głupszych rzeczy strzegli w jeszcze poważniejszy sposób. Gdybyś widział w życiu tyle, co ja...

To z całą pewnością wyciągnąłbym sensowniejsze wnioski, bo twoje rozumowanie jak na razie sprowadza się do uznawania każdego przed dwusetką za niezdolnego do samodzielnej zmiany pieluchy.

Kuźwa, przestańcie wreszcie! – ryknęłam na całe gardło, a mój głos odbił się od wszystkich okolicznych drzew i krzewów. – Czy wy musicie ciągle się kłócić? Boże, nienawidzę facetów...

To, co nastąpiło, było najczystszą formą zbulwersowania, jaką dane mi było kiedykolwiek oglądać.

Co masz do facetów? – warknął Kurt.

Właśnie? – poparł go natychmiast Odyn z identyczną miną.

Czyżbym niechcący znalazła właśnie coś, co ich połączyło...?

Weszliśmy do hotelu właściwie na paluszkach, byle tylko nikogo nie obudzić. Zdziwiło mnie, że Odyn idzie za nami, ale w razie czego nie zwracałam na to uwagi. Miałam za dużo rewelacji na dziś, brakowało mi tylko do tego wiadomości, że jakimś cudownym cudem załatwił sobie nocleg dokładnie tu, gdzie wszyscy. Na całe szczęście wyparował gdzieś na górnym korytarzu, nawet nie zauważyłam kiedy, i mogłam wreszcie odetchnąć, gdy powietrze przestało przesączać elektryzujące napięcie. Poważnie zastanawiałam się, kiedy ci dwaj rzucą się sobie do gardeł i jednocześnie żywiłam nadzieję, że wreszcie to zrobią. Może by sobie coś udowodnili i daliby spokój...

O ile by to przeżyli.

Weszłam za Kurtem do jego pokoju, z rozczarowaniem zauważając, że jest o wiele większy i przyjemniejszy od mojego, w dodatku z przepięknym, ogromnym łóżkiem, do którego wzrok uciekł mi na dobre. Rany, uwaliłabym się tam w poprzek materaca i zasnęła snem kamiennym, zanim w ogóle pomyślałabym o tym, żeby się rozebrać czy czymś przykryć...

Przeniosłam uwagę na Egzekutora, z zaskoczeniem konstatując, że po pierwsze: nie spieszy mu się, żeby wykopać mnie do siebie, a po drugie: właśnie zabrał się za przeszukiwanie torby podróżnej. Wypakował z niej podniszczonego laptopa i największy zwitek kabli, jaki dane mi było widzieć od czasu nieskutecznych porządków moich rodziców...

Kuźwa, nawet nie mów, że ty zawsze nosisz przy sobie coś takiego – jęknęłam bezradnie. – Informatycy są walnięci...

Obrzucił mnie spojrzeniem, którym zwykł ekspediować wrogów w głęboki kosmos, i zajął się wyplątywaniem z kłębka czegoś nad wyraz konkretnego, dla mnie jednak wyglądającego identycznie jak wszystko pozostałe.

Będziesz tu tak stać? – warknął tylko w pewnym momencie, gdy zaczęłam przebierać nogami na wykładzinie.

A mogę usiąść? – Z wahaniem zerknęłam w stronę krzesła i stoliczka.

Nie odpowiedział. I tyle by było z naszych wspaniałych dialogów. Ostatecznie uznałam, że wolę sobie postać, bo gdy usiądę, to już prawdopodobnie nic przez najbliższe kilka godzin nie zmusi mnie, żeby wstać.

Nie rozumiałam połowy rzeczy, które wyświetlały się na ekranie laptopa. Ogólnie uważam, że znam się na informatyce całkiem nieźle i mam z nią do czynienia sporo, ale to już były zdecydowanie za wysokie progi na moje nogi – facet dosłownie wszystko robił za pomocą samej klawiatury, w dodatku w takim tempie, że mój śpiący, skołowany mózg nie nadążał z zauważaniem, które klawisze i w jakiej kolejności wciskał. Wreszcie uznałam, że jednak od obserwacji nie zmądrzeję i korzystając z zainstalowanego w jego pokoju czajnika i pakunków, które wywalił z torby na podłogę, zaparzyłam sobie herbatkę i zainteresowałam się nią w stu procentach. Możliwe, że spałam już, oparta o szybę okna, ze wzrokiem wbitym bezmyślnie w rozciągającą się za nim ciemność, gdy wybudziła mnie nagła cisza. Wyżywanie się na klawiaturze ustało.

Masz coś? – spytałam, błyskawicznie odwracając się w stronę wgapionego w monitor Kurta. Noga zabolała mnie wprost nie do wytrzymania, gdy przydreptałam do niego koślawo. O ziółkach zostało już tylko wspomnienie... a ja nie spytałam, cholera, o przepis.

– „Coś” to dobre słowo – mruknął pod nosem i odwrócił laptopa w moją stronę.

Jeśli myślał, że otwarty folder z dziesiątkami plików nazwanych samymi ciągami cyfrowymi cokolwiek mi powie, to miał o mojej inteligencji naprawdę przesadzone mniemanie. Starając się nie pokazać po sobie bezdennej głupoty, od której prawie opadły mi ręce i chęci do życia, przejęłam urządzenie i grzecznie zaczęłam przeglądać wskazane dane, otwierając pierwszy plik, na który najechałam kursorem.

I faktycznie się zainteresowałam. To był skan jakiegoś naprawdę starego planu. Techniczny rysunek pokazywał rzut parteru wielkiego budynku o grubych ścianach i bardzo wąskich oknach, niestety większość oznaczeń podpisanych było w języku, którego nie znałam.

Staroelficki – podsunął Kurt cicho. – Znałabyś, gdybyś przeszła szkolenie.

Zajebiście. – Zgrzytnęłam zębami tak głośno, że aż przed oczami jak film wyświetlił mi się numer do mojego dentysty. – To może przydaj się na coś...?

To nic istotnego. – Palcem wskazał pierwszy napis. – To słowo znaczy po prostu „parter”. Reszta to w większości wymiary wypisane słownie zamiast liczbowo. Bardziej ciekawi mnie data.

Dwa tysiące trzysta czterdzieści siedem – przeczytałam posłusznie. – To ma być... rok? Chyba właśnie zawędrowaliśmy w odległą przyszłość.

To system używany jedynie przez wyverny. Za rok zerowy uważają ten, w którym oficjalnie zakazano używania vurda. Jeśli dobrze w tej chwili liczę, to około 1600 lat przed Chrystusem. Plan ma ładnych kilkaset lat. Może Odyn mógłby nam powiedzieć coś więcej, ale jak na moje, to nie jest żaden budynek, który mógłby postawić któryś z jego kolegów.

A dlaczego niby?

Za mało okien. A główny budulec to drewno. – Wskazał tabelkę z rogu strony. – Wyverny kontrolują ogień po mistrzowsku, ale i tak raczej unikają łatwopalnych rzeczy w swoim pobliżu. Przed rokiem zerowym używali przeważnie kamienia, ponieważ w nim najłatwiej zakotwiczyć vurd. Potem przerzucili się głównie na czerwoną cegłę. – Zamarł na chwilę, jakby czegoś nasłuchiwał. – Roth mówi, że w cegle i drewnie równie łatwo osadzić jest klasyczną magię. To ciekawe, bo czego innego mnie uczono.

Już otwierałam usta, żeby spytać, kto to Roth... ale chyba mogłam się domyślić, że mowa o jego smoku. Raczej wątpiłam, by był tu ktoś poza nami.

Ta informacja coś nam właściwie daje? – spytałam zamiast tego.

Jeszcze nie wiem. Ale spójrz na to. – Zabrał mi komputer i przeszedł do następnego okna, w którym miał otwartą klasyczną bazę danych rodem ze szkolnych lekcji informatyki. Spis nazwisk, miast, państw...

Nic mi to nie mówi – przyznałam po przeczytaniu kilku pierwszych rubryk.

Być może. A to? – Przesunął do mniej więcej połowy listy i zaznaczył w razie czego dane, które mogły mnie zainteresować.

Volker Kruger. Venja. Berlin, Niemcy, 1993.

Mój brat, jego smoczyca, miejsce i data jego urodzenia.

To jest spis smoków współpracujących z Lodrickiem Drake'em? – palnęłam, gdy wszystko nagle wskoczyło na swoje miejsca.

Współpracą bym tego nie określił, skoro przynajmniej według naszej wiedzy większość jest pod wpływem hipnozy, ale tak. Możemy dzięki temu sprawdzić, kto z zaginionych znajdzie się w jego szeregach. A kogo możemy już pochować. – Wskazał rubrykę kilka linijek dalej, gdzie obok daty urodzenia widniała też ewidentnie czyjaś data śmierci. – Przejrzenie tego zajmie mi pewnie kilka dni, ale chyba wreszcie znaleźliśmy coś sensownego.


***


Obudziło mnie pukanie do drzwi. Naciągnęłam poduszkę na głowę i burknęłam coś niezbyt przyjemnego, przewracając się na drugi bok. Rozbudził mnie dopiero krzyk z korytarza, na który nałożył się dźwięk zwalanego z łóżka na podłogę laptopa.

Kurwa – skomentował zaspanym głosem Kurt.

Co?

Poderwałam się na równe nogi. Zaplątawszy się w narzutę, którą byłam troskliwie okryta (choć nie przypominam sobie, bym w ogóle się kładła), w moment podzieliłam los laptopa i runęłam jak długa na wykładzinę. Pod nią musiały się znajdować dość stare panele, więc efekt był taki, jakbym wyrąbała się całym ciężarem na membranę gigantycznego bębna.

Za oknem było widno, a ja znajdowałam się w pokoju Kurta, jeszcze przed momentem smacznie śpiąc w usyfionym ubraniu na jego łóżku. W dodatku używając jego podusi i – przypomnę – troskliwie przykryta narzutą (jako że na kołdrze leżałam), prawdopodobnie w dodatku przez niego. A on właśnie gramolił się z podłogi, na której pewnie spędził kilka godzin.

Nie powiem, wiele bym dała, by budzić się tak beznadziejnie każdego ranka, ale wystarczyło, bym wyobraziła sobie nawał pytań, jakie zadadzą mi później tata, babcia i niespodziewani goście, by słodka euforia poszła się paść.

Zaraz! – warknął Kurt, gdy ponownie rozległo się pukanie. Rozprostował się ostrożnie, krzywiąc z bólu w zesztywniałych stawach, rzucił przestraszone spojrzenie laptopowi na podłodze i poszedł wreszcie do drzwi, gdy posłusznie zaczęłam zbierać sprzęt z podłogi.

Em... dzień dobry – rozległ się z progu znajomy głos, który skojarzyłam z jedną z czarodziejek, Karoliną. – Nie wie pan może, gdzie jest ta smokonka, co mieszka naprzeciwko...?

Do ciebie! – zawołał przez ramię, ziewając szeroko.

No więc co miałam zrobić? Westchnęłam i poszłam tam do nich. W wymiętym ubraniu, zawinięta bandażami w zbyt wielu miejscach, niż bym sobie życzyła, zapewne z kompletnie rozmazanym makijażem i tym cholernym laptopem pod pachą. I w brudnych (od mojej krwi) ubraniach.

O Boże, co ci się stało?! – Dziewczyna aż otworzyła szeroko usta. Jeśli martwiłam się, że pomyśli sobie cholera wie co na mój widok w męskiej sypialni o tak nieludzkiej porze, to mój stan wszelkie jej wyobrażenia skutecznie rozwiał.

Długa i niechlubna historia. Część widziałaś – westchnęłam. – Ale jeśli znasz przepis na takie fajne przeciwbólowe ziółka, to chętnie przyjmę...

Myślę, że dałoby się coś wymyślić... – Z obawą zerknęła na przyglądającego się jej znad mojego ramienia Kurta i rzuciła wzrokiem w swoje prawo, gdzie znajdowały się schody prowadzące na wyższe piętra budynku. – Przysyła mnie dyrektora Izabela. Prosi o jak najpilniejszą rozmowę.

Izabela...? – spytałam bezradnie. Dopiero po chwili załapałam, że ma na myśli dyrektorkę swojej magicznej szkoły, z którą niedawno rozmawiałam. Babka wyglądała na tak dobrze wychowaną, a nawet mi się nie przedstawiła. A ja nawet tego, cholera, nie zapamiętałam. – Dobra, nieważne. Mogłabym może najpierw się ogarnąć?

Sprawa jest strasznie pilna i prosiła, żebyś przyszła natychmiast. – Karolina przygryzła wargę i znowu uciekła wzrokiem w bok.

Ech. – Pomasowałam dłonią kąciki oczu, uznawszy, że mojemu makijażowi pewnie i tak nic już nie zaszkodzi. – Okej, niech będzie.

Dokładnie w chwili, gdy Karolina uśmiechnęła się lekko, a ja wyciągnęłam w stronę Kurta laptop, który wciąż nie wiadomo po co trzymałam, na korytarzu zmaterializował się Odyn.

Ona nigdzie nie pójdzie! – wycedził przez zaciśnięte ostre zęby.

Młoda czarodziejka krzyknęła ze strachu i obróciła się na pięcie, a następnie pisnęła jeszcze raz, zastawszy za sobą wytatuowanego psychola o czerwonych ślepiach w czarnych obwódkach. Zwłaszcza że o jej krtań oparł się koniuszek tasaka.

Kurwa! – wyrwało mi się mało sympatycznie i w ostatniej chwili usunęłam się z progu, nim odruchowo odskakująca dziewczyna praktycznie wpadła mi w ramiona. Skończyłoby się to pewnie katastrofą, skoro sama ledwo trzymałam się w pionie. Kurt złapał biedną dziewczynę i uchroniwszy ją przed upadkiem, władował się dokładnie między nią a wściekłego nie wiadomo o co wyverna.

Co ty robisz?! – ryknął Przedwieczny, ostrze szabli i palce jego dłoni liznęły różnobarwne płomienie. – Odsuń się, dzieciaku!

A Kurt zrobił coś, czego raczej się nie spodziewałam. Zamiast wykopać wyverna w diabły, skoczył na niego, złapał za fraki, wciągnął do pokoju i zatrzasnął drzwi.

Karolina krzyknęła jeszcze raz, bo niewiele brakło, a płonący, uzbrojony facet by na nią wpadł, i jednym susem zwiała aż pod okno. Odyn potknął się o rąbek wykładziny i chwilę mu zajęło, zanim odzyskał równowagę, Egzekutor zaś, zamiast próbować go rozbroić, z sykiem poleciał do łazienki, by władować poparzone dłonie pod zimną wodę.

Można wiedzieć, jak skontaktować się z twoim psychiatrą? – spytałam wyverna na tyle uprzejmie, na ile pozwalał mi szok.

Można wiedzieć, co ta dziewczyna tu robi?! – odparł błyskawicznie, wyciągając ponownie ostrze w stronę pobladłej Karoliny, tym razem w charakterze wskaźnika.

Sprząta! – parsknęłam i wybuchłam nerwowym śmiechem. – Rany, chodzi do magicznej szkoły piętro wyżej. Dyrektorka tej placówki zleciła mi robotę.

Jeśli się nie mylę, mowa właśnie o czarodziejce Izabeli Lange – wycedził Przedwieczny z nieskrywaną pogardą. – Której nakaz aresztowania otrzymałem dzisiaj rano.

Aresztowania? – wydusiłam słabo. – I jakie dzisiaj rano, skoro jest właśnie dzisiaj rano?

Jest czternasta.

Rzuciłam zagubione spojrzenie wyłaniającemu się z łazienki Kurtowi.

A. Dobrze wiedzieć – mruknęłam.

Jaki znowu nakaz aresztowania?! – Karolina wodziła po nas rozszerzonymi oczami, trzymając się parapetu tak gorliwie, jakby stanowił jej ostatnią deskę ratunku.

Tej kobiecie udowodniono powiązania z Lodrickiem Drake'em. – Wyvern uspokoił się nieco i przynajmniej opuścił broń. – Mam nakaz doprowadzić ją przed oblicze sądu w Drugim Świecie.

Dlatego urządzasz burdy na środku wypełnionego ludźmi korytarza? – syknął Kurt. Dłonie miał mocno zaczerwienione i dobrze było widać powoli formujące się na nich pęcherze. – Smoka może i by uznano za zbiorową halucynację, ale płonący facet z mieczem w ręce może zostać ludziom w pamięci na długo.

Odyn przewrócił oczami. Jak dziecko, z pokorą przyjmujące, że nie powinno rozrzucać kaszki, ale i tak muszące mieć w sprzeczce z rodzicami ostatnie słowo.

Jakie niby powiązania? – jęknęłam. W głowie mi się zaczynało z tego wszystkiego kręcić. – Babka prosiła o pomoc w znalezieniu koleżanki, którą porwał Lodrick Drake. Tylko takie powiązania tutaj widzę.

To było ukartowane. – Odyn na chwilę ukrył twarz w wolnej dłoni. – Wam naprawdę wszystko trzeba tłumaczyć? Skoro chodziło im tylko o porwanie jakiejś mało ważnej czarodziejki, to dlaczego czekali w lesie, żeby z tobą pogadać? Dziewczę, pomyśl czasem, nieznośna się robisz.

Znowu zaczęłam się śmiać. A następnie się rozpłakałam i usiadłam ciężko na materacu.

Ja już nic, kurwa, nie wiem – skwitowałam. – Walić tą robotę, bawcie się dalej sami, ja idę spać.

Ale pani Izabela...? – Karolinie głos załamał się w połowie zdania. – Nie wierzę w to. To niemożliwe! Nie znam drugiej osoby, która tak mocno chciałaby go zwalczyć i... Nie, po prostu nie! Musiało wam się coś pomylić.

My nigdy się nie mylimy. – Wyvern obrzucił ją spojrzeniem pełnym wyższości. – Zaprowadź mnie do niej, dziewczyno. Ten pisklak nigdzie nie idzie, i tak już ledwo na nogach stoi.

Ten pisklak tu jest i ledwo stoi na nogach przez ciebie, kretynie! – ryknęłam na całe gardło.

Właśnie dowiedział się o tym cały hotel – westchnął ciężko Kurt. Wciąż stał z dłońmi wyciągniętymi przed siebie i chyba sam nie wiedział jeszcze, co powinien zrobić z coraz wyraźniejszymi oparzeniami...

Zaklął głośno i spróbował odepchnąć Odyna, gdy ten podszedł do niego po prostu i zacisnął mu palce wolnej dłoni na przedramieniu. Już zrywałam się z miejsca, przekonana, że właśnie nastąpiła ta upragniona przeze mnie eskalacja ich samczego konfliktu, gdy nagle rozjarzyły się runy wytatuowane na dłoniach wyverna, a oparzenia na skórze smokona zniknęły w kilka sekund bez najmniejszego śladu.

W dupę se wsadź tą wdzięczność – burknął Przedwieczny, gdy Egzekutor wgapiał się w niego maślanym wzrokiem. – Możemy już iść? Jestem spóźniony kilka godzin.

Nie wierzę, że pani Izabela jest zdrajczynią! – Karolina twardo skrzyżowała ramiona na piersi, w jej oczach pojawiła się stal. – Nie zaprowadzę was do niej. Skrzywdzicie niewinną kobietę!

Nie skrzywdzimy, tylko odprowadzimy na uczciwy, tfu, proces. – Odyn wyglądał, jakby miał mdłości. – W jednym kawałku, w miarę możliwości. Masz mnie za barbarzyńcę?

W razie czego nikt się nie odezwał.

Wasz brak zaufania sprawia mi autentyczny ból. – Położył nieuzbrojoną prawą dłoń na sercu. – Durne istoty na wpół ludzkie, że też w was jest tak mało wiary...

Nie pogrążaj się – wycedziłam. Mój miecz, walnięty w kąt pokoju Kurta, zaczynał mnie coraz mocniej przywoływać. Wizja szaszłyka z wyverna była tak rozkosznie kusząca... – Ta sprawa nie trzyma się kupy. Izabela Lange, dyrektora prestiżowej szkoły magii w sercu Europy, kazała porwać jedną ze swoich przyjaciółek, żeby... co? Żeby Lodrick Drake mógł sobie porozmawiać z niedoszłą Egzekutorką, która przyjdzie ją uwolnić? A po jaką cholerę?

A chciał z tobą porozmawiać?

No... – zawahałam się. – W zasadzie to... faktycznie chciał. Ale nadal nie wiem dlaczego. Zdemolowałam przez niego pieprzone pół miasta, a nic z tego nie wynikło.

Pół miasta...? – Jeśli wcześniej Karolina była blada, tak teraz zlewała się praktycznie z białą ścianą, obok której stała.

Długa historia – ucięłam. – Czego ten facet ode mnie chce? Czy może raczej: czy gdyby czegoś ode mnie chciał, to by nie próbował mnie znowu porwać?

Nie wiadomo, czego od ciebie chce, i właśnie tego chcemy się dowiedzieć podczas przesłuchania Izabeli Lange. Dziecko, ty masz pojęcie, jak wygląda proces sądowy? – Czerwone oczy zapłonęły zniecierpliwieniem.

W twoim wydaniu? Chyba wolę nie wiedzieć.

Bogowie... – Odyn specjalnie ciepnął wielki tasak na chybotliwy stolik tylko po to, by ukryć twarz w obu dłoniach. Wyobraziłam sobie, że zaraz się rozpłacze. – Czy Lodrick Drake nie powiedział ci wprost, że porwanie było pretekstem, aby porozmawiać?

Niby powiedział. Ale to nadal nie udowadnia udziału...

Koniec gadania! – Znowu złapał broń, i to ruchem tak błyskawicznym, że niemal go nie zarejestrowałam. Bardziej stanowczo wskazał przerażoną Karolinę. – Prowadzisz mnie do swojej nauczycielki. Teraz!

Dziewczyna, uświadomiwszy sobie nareszcie, że nic nie poradzi, skinęła posłusznie głową i poszła w stronę drzwi na miękkich nogach. Westchnęłam ciężko, podniosłam się z trudem i podreptałam za nimi, na końcu zaś poszedł Kurt, klnąc pod nosem.

Chyba się – delikatnie mówiąc – wpakowaliśmy. Jak śliwka w gówno.

Drzwi na najwyższe piętro zabezpieczały zaklęcia. Karolina uniosła dłoń, żeby je rozwiązać, lecz wyvern samym spojrzeniem zmusił ją do usunięcia się w bok i otworzył wrota jednym lekceważącym machnięciem ręki. Jako pierwszy wyszedł na korytarz, dosłownie jakby robił rozpoznanie, i ponaglił nas gestem, zorientowawszy się, że – jakie zdziwienie! – nie czekało tam na nas żadne niebezpieczeństwo. Dziewczyna poprowadziła nas znajomą drogą i zatrzymała się niepewnie pod gabinetem dyrektory Lange.

Mogę tu zostać? – spytała szeptem, wbijając wzrok w podłogę.

Lepiej ulotnij się na bezpieczną odległość – mruknął Kurt.

Nie odpowiedziała. Po prostu zrobiła to, co zrobić powinna była już dawno – wzięła nogi za pas i zdematerializowała się czym prędzej. Dosłownie jakby pochłonęła ją ziemia...

Odyn ruchem głowy kazał mi iść przodem. Z ledwością powstrzymałam się od pokazania mu środkowego palca i podkuśtykałam do drzwi. Zapukałam i po usłyszeniu zgody weszłam do środka.

Izabela Lange wydała mi się jakaś inna przez pryzmat tego, co o niej wiedziałam. Siedziała za tym swoim wielkim biurkiem, przed nią czekały jak poprzednio serwis do herbaty i talerz z ciasteczkami, które tak mi zasmakowały. Elżbieta, staruszka, którą uratowaliśmy z łap Drake'a, siedziała obok na haftowanej w kwiaty kozetce, w obu dłoniach trzymając filiżankę w drobne gałązki. Atmosfera niczym nie odbiegała od tej ostatnio, a jednak...

Dzień dobry...? – powiedziałam niepewnie, nie zdoławszy przegnać głupiej pytającej nuty z głosu. Szybko zerknęłam w stronę wiszącego na ścianie ozdobnego lustra...

Mało brakowało, a przeżegnałabym się na swój widok. Jeśli kobieta mnie poznała, to należy jej się szacunek.

Witaj, Nihal. – Uśmiechnęła się oszczędnie, ale zupełnie sympatycznie, i gestem wskazała krzesło po drugiej stronie biurka. – Czy... – Urwała nagle wpół słowa.

Odyn i Kurt wleźli za mną do środka jak bliźniacze cienie. Egzekutor oparł się o ścianę przy drzwiach, krzyżując ramiona na piersi, a wyvern przeszedł na środek, nie wypuszczając tasaka z dłoni.

Jak na emerytkę, babeczka miała niesamowity refleks. Mało brakowało, a nie zdołałabym wykonać komendy „padnij” i zostałaby po mnie smutna skwarka, na szczęście jednak świetlna kula przemknęła na cale nad moją głową, gdy ugięłam protestujące piekielnym bólem kolana. Odyn był na to zupełnie przygotowany – energia zasyczała, gdy przechwycił ją bez trudu i zneutralizował pstryknięciem palców.

Elżbieto Lange, pójdzie pani ze mną – przemówił niskim, poważnym głosem, od którego włosy zjeżyły mi się na karku.

Nigdzie z wami nie pójdę! – Kobieta zerwała się na równe nogi, w dłoniach już formując kolejny pocisk.

Wyvern był szybszy. Pani Elżbieta krzyknęła i zasłoniła się odruchowo dłońmi, gdy wytatuowany facet praktycznie przeskoczył nad jej nogami w eleganckich pantofelkach, a następnie złapał drugą czarodziejkę za dłonie i cisnął na blat biurka jak worek kartofli. Kobieta zaklęła, spróbowała mu się wyrwać, ale nie miała najmniejszych szans. Kolejne zaklęcie rozwiało się w nicość, a runy na dłoniach wyverna kolejny raz zabłysły zielonkawym blaskiem. Widocznie w jakiś sposób musiały neutralizować wszelką magię, oprócz tego, że całkiem nieźle leczyły...

Czy to nie był przypadkiem ten cały vurd, którego użycie miało być obecnie karane śmiercią? Ech, nieważne.

Znajdę was potem – warknął Odyn, pchając wściekłą kobietę w stronę drzwi, a następnie tak po prostu sobie z nią poszedł.

Dłuższą chwilę staliśmy w kompletnej ciszy – ja i pani Elżbieta zupełnie skołowane, Kurt jak zwykle z pokerową miną, pozornie rozluźniony. Wreszcie padło znamienne:

I co teraz?

Nie wiem. – Egzekutor wzruszył ramionami. – Technicznie rzecz biorąc, to ja powinienem był ją aresztować.

Albo ja – syknęłam, masując skronie. – Chyba to moja misja.

Miałam coś innego na myśli. – Staruszka odstawiła wreszcie filiżankę na spodeczek, trochę niepewnie, jakby sama nie wiedziała, czy powinna to zrobić. – Za co on ją...?

Długa historia – jęknęłam i sięgnęłam po talerz z ciastkami.

I to w zasadzie byłoby na tyle, jeśli chodzi o czerpanie radości z wyjazdu na osiemnaste urodziny.

Właśnie wtedy, gdy byłam pewna, że nie może już być gorzej, do gabinetu Izabeli Lange wparowały moja babcia i niedoszła Egzekutorka Sylwia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz