Moi rodzice dzisiaj, tak ni z tego,
ni z owego, postanowili zwariować.
– Nihal, przestań się wylegiwać,
praca czeka! – zawołał tata, wpadając do mojego pokoju.
Uniosłam głowę, ciekawa
zamieszania. Dorośli z trudem przecisnęli się do środka,
widocznie nie uzgodniwszy wcześniej, które z nich użyje drzwi jako
pierwsze, i stanęli przede mną dumnie, odziani w promieniującą
pewność siebie i wyjątkowo niechlujne dresy.
– Co wam się stało? –
jęknęłam. Ze zdziwienia prawie upuściłam szkicownik.
– Bierzemy się za porządki! –
Mama klasnęła tak gwałtownie, że aż prawie spadłam z kanapy.
– Zdecydowanie i stanowczo powiem
wam, że nie mam na to najmniejszej ochoty – uświadomiłam ich.
– A ja zdecydowanie i stanowczo
powiem ci, że mnie to absolutnie nie obchodzi. – Mówiąc to, tata
podszedł do mojego sprzętu muzycznego i wyrwał kabel od
wzmacniacza z gniazdka. Utwór I'll be your Sister zespołu
Motorhead urwał się nagle na jakiejś dziwnie smutnej nucie.
– Kabel mi zepsujesz! – wydarłam
się, zanim na dobre się nad tym zastanowiłam.
Nic mi nie odpowiedział, tylko wraz
z mamą podszedł do szafy i wręcz zanurkował w jej wnętrzu. Po
chwili zostałam wyposażona w strój równie atrakcyjny, jak te,
które mieli na sobie.
Z każdą chwilą miałam coraz
mocniejsze wrażenie, że oni zwyczajnie zapomnieli, ile ja mam lat.
– Wiecie, że jest sobota? –
zaskamlałam. – Chciałabym odpocząć trochę od życia, a nie...
– Wstawaj. Zajmiemy się dzisiaj
piwnicą. Przypomnę, że większość rzeczy w niej jest twoja –
zawołała mama, wybiegając na schody.
– Co was dzisiaj tak wzięło?
Poza tym, co macie do moich rzeczy w piwnicy? Przecież chyba mam
prawo je tam trzymać?
– Chodzi nam o twoje stare
zabawki. – Tata teatralnym gestem przepuścił mnie w przejściu.
– No i co w związku z tym? Niech
sobie tam leżą. Przecież to są same potrzebne rzeczy.
– Zabierają dużo miejsca.
Wywróciłam oczami. Na szczęście
nikt tego nie zauważył.
Niechętnie zawiązałam buty i
udałam się za rodzicami do piwnicy. Boże, ile oni musieli wypić
dzisiaj kawy, że tak się ruszają? Ja tam na przykład zdecydowanie
wolałabym pozadręczać się tym, że Kurt był dla mnie wczoraj
niemiły, niż...
Ech, nieważne. Nie teraz. Nie
dzisiaj. Najlepiej nigdy.
Tata chwilę męczył się z
drzwiami, za nic nie mogąc trafić kluczem w dziurkę. Przyglądałam
się temu z lekkim niepokojem, w głowie zaświtała mi myśl, że
może oni sobie zwyczajnie zafundowali partię czegoś mocniejszego,
że tak nagle zachciało im się ciągać mnie po kurzu? Trochę to
do nich niepodobne... Chociaż podchmieleni rodzice to łaskawi
rodzice. Skupiłam się na smoczym węchu, dokładnie posmakowałam
powietrze, próbując doszukać się w nim jakiejś niecodziennej
nuty. Nic nie wyczułam.
Czyli jednak im odbiło.
– Nihal, naprawdę myślę, że
powinniśmy coś zrobić z tymi twoimi zabawkami. – Mama
najwyraźniej przypomniała sobie, że jeszcze mnie dostatecznie nie
wymęczyła.
– Są mi potrzebne – ucięłam.
– Masz szesnaście lat i potrzebne
ci są zabawki? – Tata aż się zakrztusił. – No dobra, niech ci
będzie, przejrzymy je i wyrzucimy tylko to, co zgodzisz się
wyrzucić. Chociaż to niedorzeczne.
Coś za łatwo ustąpił.
– Wyjaśnicie mi może wreszcie,
po co tak nagle chcecie wszystko wyrzucać?
– Umówiliśmy się na jutro z
panią, która dokładnie wysprząta nam całe mieszkanie. Trzeba
wreszcie się za to wziąć, bo wszędzie taki bałagan, że aż
wstyd, jak ktoś przychodzi.
Cudem
powstrzymałam się od przypomnienia, że zdecydowanie nic nie byłoby
aż tak zapuszczone, gdyby komuś chciało się sprzątać na
bieżąco, ale wolałam nic nie mówić. Jeszcze by wymyślili, że w
takim razie ja sama mogę wyręczyć panią i wszystko wyszorować na
błysk. A jakoś tak wolałabym nie.
Jak zwykle w piwnicy światło nie
działało. Po omacku zaczęliśmy szukać swojej skrytki. Mama
jednocześnie wzięła się za rozkładanie gigantycznego foliowego
worka, usiłując jeszcze przemówić mi do rozsądku:
– Jesteś pewna, że nic nie
wyrzucisz? No zobacz – sama nie będziesz tych rzeczy używać, a
tak to przydadzą się jeszcze jakiemuś dziecku...
– W życiu nie oddam moich skarbów
jakiemuś śliniącemu się gówniarzowi! – Z racji tego, że
wszyscy traktowali mnie jakbym odmłodniała z dziesięć lat, tak
właśnie postanowiłam zacząć się zachowywać. Inaczej chyba się
z nimi nie dało.
– Trzymanie tego wszystkiego nawet
do ciebie nie pasuje – kontynuowała. Po chwili macania ściany
znalazła jeszcze jeden włącznik światła, tym razem działający,
i zabrała się za wyręczanie taty w otwieraniu kłódki przy
pomalowanych na zielono drzwiach.
– E? – wyraziłam swoje
zdziwienie. Ja naprawdę za nimi dzisiaj nie nadążam. Jestem w
„Ukrytej kamerze”, czy co?
– No bo przecież czym ty się
bawiłaś? Kucykami! Czy jako szanujący się metalowiec – a
utrzymujesz, że takim jesteś – możesz posiadać coś różowego
i słodkiego?
– Boże, a czemu nie? – Szczęka
opadłaby mi chyba do kolan, gdyby nie to, że musiałam skupić się
na obserwowaniu siedzącego na ścianie pająka. To był jeden z tych
z chudymi nóżkami, z którymi nigdy nie wiadomo, jakiej są do
końca wielkości – na ich widok zwykle zaczynam wyć jak zarzynana
i uciekać na oślep. Serio, raz już wyważyłam drzwi w podobnej
sytuacji – w starym domu mojej drugiej babci. Moja druga babcia
raczej za mną nie przepada, więc możecie łatwo się domyślić,
że czynem tym nie zaskarbiłam sobie jej sympatii. O mało nie
wyrzuciła mnie razem z kolejnymi.
– No bo metalowcy są mroczni i
groźni, nie? – Tata spojrzał na mnie jak na kogoś niespełna
rozumu. Czyli tak, jak ja patrzyłam na niego od jakiegoś czasu.
– Mroczni są emo. Poza tym ja nie
słucham metalu, tylko hard rocka, więc nie jestem metalowcem –
wytłumaczyłam. – Chyba że czasami – dodałam pod nosem. Mam
nadzieję, że nikt nie usłyszał – jestem pewna, że taka
informacja utkwiłaby im w głowach, i to w tak mocno przekręconej
wersji, jak to tylko możliwe.
– Niech ci będzie. Ale pomyśl,
dla kogoś to może jeszcze być wartościowe...
– Dla mnie jest wartościowe! –
nie wytrzymałam. – Nie zamierzam tak po prostu wyrzucać czegoś,
czemu nadałam duszę!
– A ty nie masz gorączki
przypadkiem? – Mamie klucze wypadły z dłoni.
– Wymyślenie konkretnym figurkom
osobowości to jak nadanie im duszy. Rany, co to wam przeszkadza? Ile
to może miejsca zajmować?
– Za dużo – uciął tata. –
Czy wyrzucisz, czy nie – nieważne. Te worki mają po prostu stąd
zniknąć.
Wreszcie udało im się ruszyć
ciężkie drzwi. Przepchnęłam się pierwsza do środka...
Natychmiast potknęłam się o jakiś
przedmiot i wypierdzieliłam na całą górę rzeczy, boleśnie
uderzając czołem w coś nadzwyczaj twardego.
– Aaa! Kurde, co to, cegła jest?!
– wydarłam się, walcząc z podartą folią, która ukazała
stertę... no, cegieł właśnie.
– To są twoje klocki – objaśnił
tata.
– Jakie znowu klocki?! Przecież
to cegły są! – zaprotestowałam, z niedowierzaniem oglądając
jedną z kruszących się bryłek w dłoni. Następnie wrzasnęłam
ochryple, gdy po podrapaniu się po czole odkryłam krew na palcach.
– Przyniosę jakieś plastry –
zaofiarowała mama i zniknęła na schodach, zanim ktokolwiek zdążył
ją zatrzymać.
Całkiem słusznie – zmyć się z
pola walki. Ranna Nihal to Nihal w stanie pozwalającym na rozerwanie
na strzępy wszystkiego, co się nawinie.
– Zemdleję! – zagroziłam, gdy
tata pomógł mi wstać.
– Nie histeryzuj tak – westchnął
i posadził mnie przy ścianie.
– Ja pierdzielę, no nie tutaj,
no! Nie widzisz tego?! – Zerwałam się na nogi, nagle magicznie
ozdrowiała, i jednym susem wylądowałam w drugiej części
korytarza. Palcem wskazałam wymownie na pająka, który przed
momentem znalazł się ledwie parę centymetrów od mojej twarzy.
– Przecież on się ciebie boi
bardziej, niż ty jego!
– Ta, na pewno się boi! –
rozkręcałam się. – Takiego przestraszonego udaje, a tak naprawdę
tylko ostrzy sobie pazury, żeby mnie obezwładnić, zawinąć w
kokon, poczekać, aż w nim skonam, i zeżreć na kolację!
– Ciesz się, że kłów jadowych
nie ma. – Tata nie wiedział, czy powinien się wkurzyć, czy
raczej roześmiać.
– Oczywiście, że ma. Wszystkie
pająki mają gruczoły jadowe, tylko często zbyt małe, by przebić
nimi skórę...
– No, to możemy zabierać się
już do roboty? – Mama beztrosko wpadła w sam środek zamieszania.
Zamachała radośnie paczką plastrów, z kieszeni bluzy wystawało
jej coś, co wyglądało jak flaszka wódki.
– Zaraz, zaraz, do jakiej roboty?!
Ja tu krwawię! – zaprotestowałam. He he, nie wie, że trafiła
idealnie w najgorszy moment.
– Już, już... – spokorniała.
Odpakowała jeden plaster i z kieszeni wyjęła butelkę „Wyborowej”.
– A to po co? Mam się odkazić
też od środka? – zażartowałam bez przekonania.
– Nie znalazłam wody utlenionej.
– A to nie jest ta wódka, co my
ją tacie w zeszłym roku...
– Cicho...
Gdy już udało się nieco ogarnąć
mój stan zdrowia (niestety tylko fizycznego), mogliśmy wreszcie
przystąpić do pracy. Tata rozparcelowywał worki z rzeczami i
przekazywał je mnie, bym oceniła, czy zawartość mogę łaskawie
komuś oddać, czy jednak muszę zaciągnąć na górę. Poszło
zadziwiająco sprawnie – cztery godziny i po krzyku.
To znaczy teoretycznie. Bo moim
kochanym rodzicom w trakcie zebrało się oczywiście na rozmowę.
Każdy wie, czego dotyczą typowe rodzicielskie gadki. Jaki temat
mogłyby poruszyć, jak nie „ale przecież ty się wcale nie
uczysz”? No cóż. Tłumaczyłam im, jak mogłam, że nie uczę się
przedmiotów, które nie są mi do niczego potrzebne, że mam już
dokładnie zaplanowaną przyszłość i że naprawdę wiem, co robię
i co robić powinnam, by przeżyć, no ale weźcie przemówcie im do
rozumu, jak już się rozkręcą. Po tych czterech godzinach miałam
wrażenie, jakby łeb mi miał zaraz eksplodować. A gdy tylko po
wszystkim położyłam się choć na chwilę na kanapie, okazało
się, że nie mam co liczyć na chwilę spokoju, bo wtedy właśnie
do głosu doszły moje myśli.
I Kurt.
Bałam się tego, co czuję. Nigdy
nie uważałam się za kogoś, komu facet jest do szczęścia
potrzebny, a nawet cieszyłam się z tego, że widocznie pisany jest
mi los starej panny z siedemdziesięcioma kotami. Nie oglądałam się
w szkole za chłopakami, nie wzdychałam do aktorów, nie czytałam
romansów. Po prostu uważałam, że jestem ponad to. Za nic nie mogę
pogodzić się z myślą, że ja chyba...
O nie. Nie napiszę tego nawet. Jak
to napiszę, to stanie się prawdziwe.
Jeszcze jakby to był ktokolwiek
inny... Wiem, jak ta sytuacja może z boku wyglądać – no przecież
wszyscy myślą, że my jesteśmy rodziną. Przecież jak ktoś się
dowie, to będzie dramat. Plotki rozejdą się w tempie błyskawicznym
i jedyne, co mi pozostanie, to przeprowadzić się do nielubiącej
mnie babuni pod Monachium. Albo i to nie, bo przecież to jej też
dotyczy...
Dobra, ale co ja się zastanawiam?
Kurt jak mnie taktuje, każdy widzi. Dla niego jestem wnerwiającą
małolatą z rodziny, do której niekoniecznie chce należeć. Nie
mam czym się martwić, skoro mam gwarancję, że i tak do niczego
nigdy by nie doszło. Za duża różnica wieku, za duża różnica...
wszystkiego. Więc jedyne, co mogę zrobić, to uspokoić się, wziąć
kilka głębokich wdechów i zająć się szukaniem jakiegoś nieco
bardziej osiągalnego ciasteczka, skoro brak takowego nagle zaczął
mi przeszkadzać, nie? Dam se radę...
W momencie, gdy uznałam, że dam se
radę, Kurt postanowił do mnie zadzwonić.
Zerwałam się z kanapy, chwyciłam
telefon i rozejrzałam się w panice, jakbym zastanawiała się,
gdzie go ukryć. Jakbym myślała, że jeśli wepchnę go w
największą, najczarniejszą dziurę w domu, to cały problem wraz z
dzwoniącym magicznie zniknie... Minęło z pewnością kilka
sygnałów, zanim w ogóle wzięłam pod uwagę opcję odebrania.
Zanim do niej doszłam, pod uwagę brałam również wywalenie
telefonu za okno i rzucenie się jego śladem – dopiero stanowczy
warkot Dagona jakoś przywrócił mnie na ziemię.
Odetchnęłam, wmówiłam sobie, że
zawsze mogło być gorzej, i przeciągnęłam wreszcie palcem po
ekranie...
– No ileż można?! –
usłyszałam, zanim zdążyłam się odezwać. – Za piętnaście
minut u mnie pod domem!
– E? – spytałam uczenie.
– Zbieraj się. – Chyba chciał
się rozłączyć, ale jakimś cudem zdołałam wydobyć z siebie coś
więcej:
– Ej, zaraz, czekaj! O co ci znowu
chodzi?
– Patrzcie! Facet, przez
którego nie śpi po nocach, zaprasza ją na randkę, a ona traktuje
go tak, jakby zwariował! – zaszydził Dagon, co oczywiście
cholernie mi pomogło. – Brawo, Czarnołuska, ty to przeżyjesz
w wielkim świecie!
– Wolałam już, gdy siedziałeś
cicho – odparowałam błyskawicznie, zgrzytnąwszy zębami tak
mocno, że aż chyba odprysnęło mi szkliwo.
Kurt przez chwilę milczał.
– Trzeba zrobić z ciebie
Strażniczkę, bo aż żałość bierze – warknął wreszcie i na
dobre odłożył słuchawkę.
– No, masz rację, brzmiał
bardzo romantycznie – syknęłam do smoka. – Mógłbyś
łaskawie odwalić się od moich spraw sercowych?
Piętnaście minut.
Boże, jak ja się dostanę do
Poczdamu w piętnaście minut?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz