Nienawidzę wf-u.
Tak, mam mistrzostwo
Niemiec w szabli sportowej juniorów. Owszem, potrafię posługiwać
się długim mieczem tak, jakby był przedłużeniem mojej ręki.
Oczywiście, zrobię pięćdziesiąt pompek, przysiad na jednej nodze
i szpagat na każde zawołanie. Jasne, mam figurę modelki – może
trochę zbyt szczupłą, ale z pewnością taką, jakiej zazdrościć
może mi ponad dziewięćdziesiąt procent żeńskiej populacji
szkoły. Jak najbardziej, potrafię przemienić się w latającą
jaszczurkę o ognistym oddechu, a w mojej głowie mieszka dusza
zmarłego przed wiekami smoka, przywódcy ogromnej rebelii, która to
poskutkowała między innymi tym, że dinozaury szlag trafił.
Tylko że władanie
mieczem, bicie szablą małych dziewczynek, latanie nad miastem i
zianie ogniem nie mają nic wspólnego ze szkolnymi zajęciami
wychowania fizycznego. Tutaj, na śmierdzącej chlorem i skarpetkami
sali gimnastycznej, zamieniam się nagle w największą łamagę,
jaką świat widział. Potykanie się o własne nogi, przewracanie na
prostej nawierzchni, notoryczne obrywanie piłką, która zawsze, ale
to zawsze musi obrać trajektorię zmierzającą w krótkim czasie do
konfrontacji z moją głową – witajcie w moim świecie.
Nie jestem mistrzem
gier zespołowych. I zdecydowanie nigdy nim nie będę. Jak tylko
wejdę na salę, humor psuje mi się do takiego stopnia, że myślę
już tylko o emo chlastających się nożami i szpitalnych oddziałach
psychiatrycznych.
Weszłam do brzydkiej
szatni. Tandetne białe kafelki z ciemnymi fugami od zawsze kojarzyły
mi się z kostnicą. Rzuciłam torbę na ziemię i ze zrezygnowaniem
opadłam na ławkę. Zawsze przebieram się jako ostatnia, bo
użalanie się nad sobą zajmuje mi tyle czasu, że zwyczajnie nie
mam kiedy się pozbierać.
– Wyglądasz jakby ci
ktoś matkę zabił. – Emily rzuciła komentarzem pełnym kobiecego
taktu i wyczucia.
– I tak też się
czuję – westchnęłam.
Ludzie, jak ja nie
cierpię przebierać się, gdy tyle innych dziewczyn dookoła, a
każda z nich gapi się bez pardonu na moje cycki lub uda, rzucając
co chwilę uwagami typu „ojejojejojej, jak ja bym chciała też
mieć taaakie!”. Nie cierpię łazić potem po szkole całkiem
spocona i zdecydowanie daleko mająca do jakiejkolwiek atrakcyjności!
Prysznice niby są, ale od zawsze zamknięte na klucz – nawet mi
nigdy jeszcze nie udało się rozbroić zamka. Poza tym, nawet jakby
były otwarte, chyba bałabym się z nich skorzystać. Gdzieś w
końcu musiałabym założyć kostium kąpielowy, a w szkole, w
której nie ma co liczyć na jakąkolwiek prywatność, jest to
średnio możliwe do wykonania bez radosnej publiczności, chłonącej
cielęcym wzrokiem każdy twój ruch.
Nie zrozumcie mnie źle.
Nie jestem żadną znowu szkolną gwiazdą. Jestem niska, nie umiem
się pomalować tak, by wyglądało to przynajmniej do przyjęcia,
ubieram się w dziwne rzeczy, mam dziwne zainteresowania, zadaję się
z dziwnymi ludźmi i słucham dziwnej muzyki. Ponadto mam jeszcze
dziwnego psa, który już nieraz zwiał rodzicom z domu i przybiegł
do mnie w odwiedziny, sprawiając, że wszyscy wokoło zapragnęli
nagle wziąć nogi za pas, nie zważając na moje tłumaczenia, że
nie gryzie. Mnie tu nikt raczej nie lubi – jestem wredną
choleryczką, która bez wahania wygłosi o tobie opinię, wszystko
jedno, jaka by była. Ja najpierw robię, a dopiero potem myślę, a
ludzie raczej nie przepadają za tą cechą.
Starając się jakoś
pogodzić z porażką, otworzyłam torbę. Zaklęłam tak szpetnie,
że aż kilka dziewczyn spojrzało ciekawie w moją stronę. Nihal,
ty cholerna gapo! Dlaczego nie mogłaś spakować się jak człowiek?!
Do dyspozycji miałam
jedynie podkoszulkę z logiem Rammsteina i biały dres szermierczy.
Jeszcze jakby chociaż był czarny, mniej rzuca się w oczy...
Doszedłszy do wniosku, że chyba jednak nie uda mi się magicznie
sprawić, by ubrania zamieniły się miejscami, zaczęłam się
przebierać.
Wtedy właśnie do
śmierdzącej szatni wpadła Katrina. Wyglądała na roztrzęsioną –
wypieki na twarzy, tusz do rzęs rozmazany, przerażenie w oczach...
– Dziewczyny, mamy
zastępstwo – powiedziała grobowym tonem, gdy już udało się jej
złapać oddech.
– Ale z kim? –
Emily ziewnęła szeroko, jakby sprawa ją guzik obchodziła.
– Z NIM! – Mało
brakło, a koleżanka wypłakałaby to słowo.
Przyznam, mi też
zrobiło się nagle niedobrze. Rzeczony ON jest najgroźniejszym
wuefistą w naszej szkole, jeśli nie w ogóle na całym świecie.
Jest wysoki, żylasty, wygląda jak wyciągnięty żywcem z
poprawczaka – na ogolonej nierówno głowie ma nawet różową
bliznę, która dosłownie świeci w kontraście z czarną bluzą od
dresu, którą nosi od kiedy pamiętam. Ten człowiek nie ma za grosz
szacunku do uczniów, a jako szczególne ofiary upatrzył sobie
dziewczyny. Na jego lekcjach zboczone dowcipy, docinki i zwyczajne
chamstwo sypią się jak z rękawa.
Nie cierpię tego
gościa, bo w jego obecności zwyczajnie z ogromnym trudem panuję
nad swoją wredniejszą częścią.
– No nie, pewnie
znowu będzie mnie wyzywał! – jęknęła któraś. Nie wiem która,
bo w zasadzie mogło to paść z ust każdej.
Wyszłyśmy niepewnie z
szatni, grzecznie przeprowadziłyśmy zbiórkę, odliczyłyśmy, same
z siebie podałyśmy nazwiska osób niećwiczących i nieobecnych.
Nauczyciel jednak nie wyglądał na zadowolonego – sądząc po
minie, knuł już, jakim to poniżającym ćwiczeniom nas poddać.
– Brać piłki do
koszykówki! – zarządził w końcu.
Przez chwilę miałam
jakieś głupie wrażenie, że zrobił to specjalnie ze względu na
mnie – nigdy nie miałam szans w tym sporcie jako ktoś, kto z
wielkim trudem dorósł do jakichś stu pięćdziesięciu ośmiu
centymetrów.
Grzecznie wzięłam
piłkę, zaczęłam się rozgrzewać razem z resztą.
– Hej, lalko, a co ty
masz za gatki, co?! – rozległo się nagle tuż za mną.
Okręciłam się na
pięcie, maskując to, że właśnie prawie dostałam zawału. Zanim
zdążyłam cokolwiek powiedzieć, facet złapał za szelki zwisające
z paska dresu i zaczął je wnikliwie oglądać.
– No bo wie pan, nie
wiem, jak to się stało, ale nie wzięłam normalnych spodni i muszę
dzisiaj ćwiczyć w dresie szermierczym – wytłumaczyłam,
chichocząc wyjątkowo głupawo.
– Dresie szermierczym
– powtórzył, patrząc na mnie z nienawiścią.
– No w dresie
szermierczym – podchwyciłam, dając taki popis inteligencji, że
aż mnie duma wzięła.
– Coś ci nie wierzę,
lalko – burknął, biorąc się pod boki.
– Mam na imię Nihal
– palnęłam.
– Że co? –
Gwałtownie poczerwieniał, zróżowiał, zzieleniał i spurpurowiał,
by na samym końcu tej tęczy przybrać swój ostateczny kolor kogoś,
kto ostro przeholował z solarium. – Coś ty powiedziała?
– No że mam na imię
Nihal... – Spuściłam wzrok. Nerwowo wbijałam palce w gumę
piłki, nie wiedząc za bardzo, co zrobić z dłońmi. Jakoś
wyjątkowo mi akurat przeszkadzały.
– Jakim w ogóle
prawem ty się tak do mnie zwracasz, co, lalko?! Uwagę ci wpisuję!
– Odwrócił się na pięcie, piszcząc zelówkami adidasów. –
Jeszcze czego, będzie mi się tu jakaś dziunia rządzić...
Odpaliłam Hulka.
Złapałam pewnie
piłkę, wzięłam porządny zamach zza głowy i pierdyknęłam nią
raz, a dobrze. Włożyłam w to całą swoją siłę, szczeniacką
frustrację, wściekłość i smocze zamiłowanie do destrukcji, tak
więc wyszło całkiem nieźle – facet, trafiony między łopatki,
runął na parkiet, zupełnie jakby go ktoś zdmuchnął. Na sali
nagle zapadła zupełna cisza, wszyscy patrzyli w moją stronę. A ja
bawiłam się przednio! Nie mogąc powstrzymać dzikiego rechotu,
prawie tarzałam się, ocierając łzy.
Wuefista wstał bardzo
powoli. Odwrócił się w moją stronę, jego oddech był doskonale
słyszalny w idealnej ciszy. Spojrzał na mnie z takim ogniem w
oczach, że aż natychmiast przestałam się śmiać.
– Powiedzcie mi,
proszę, co ja mam z nią zrobić – wysyczał, miażdżąc mnie
wzrokiem, jakby miał nadzieję, że ktoś z milczącego tłumu rzuci
zaraz odpowiedzią w stylu „utopić w smole i rzucić wilkom na
pożarcie”.
– To ja może pójdę
do dyrektora? – zaproponowałam usłużnie.
– Idź, i żebym cię
więcej na oczy nie widział! – ryknął mężczyzna, wściekle
gestykulując.
Grzecznie poszłam do
szatni, wzięłam swoje rzeczy i z ulgą opuściłam salę
gimnastyczną, nawet się nie przebierając. Gdy miałam do wyboru
pogadankę z dyrektorem i kolejne starcie z wuefistą, perspektywa
wycieczki do gabinetu wydała mi się nagle niezwykle obiecująca.
Mało ze szczęścia nie zaczęłam podrygiwać.
Pod samymi drzwiami,
obitymi wygłuszającą tkaniną w wyjątkowo nieapetycznym kolorze,
byłam już jednak innego zdania. Chwilę zmuszałam się, by
zapukać. Uniosłam rękę, znowu ją opuściłam. A może tak
odwrócić się na pięcie i zwiać? Nie, chyba lepiej przedstawić
swoją wersję wydarzeń jako pierwszą, potem jeszcze miałabym
przechlapane...
Odetchnęłam głęboko,
zapukałam w futrynę i nacisnęłam klamkę. Nie czekając na
odpowiedź z zewnątrz, weszłam do środka, wołając słodkim
głosikiem:
– Dzień dobry!
– Ach, to ty, Nihal.
– Dyrektor na chwilę uniósł głowę znad papierów. – Siadaj.
Co tym razem?
Zajęłam wolne
krzesło, przemieniając się w żywy obraz pokory i niewinności.
– Tak się jakoś
nieszczęśliwie złożyło, że miałam drobne spięcie z panem od
wychowania fizycznego – powiedziałam, udając, że bardzo mi
wstyd.
– Drobne spięcie? –
Mężczyzna nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego. Chyba
spodziewał się po mnie już wszystkiego. Nie raz i nie dwa
siedziałam na tym twardym krześle i zwierzałam się z kolejnego
przewinienia... Aż dziw, że jeszcze z tej szkoły nie wyleciałam.
Może to i trochę dziwne, ale facet chyba na swój sposób mnie
lubi.
– No... może trochę
bardziej spięcie, niż drobne. – Wyszczerzyłam zaostrzone kły
smoka.
– Jak bardziej
spięcie, niż drobne? – ciągnął, podtrzymując tę moją głupią
gierkę.
– Bardzo bardziej –
przyznałam w końcu. – Pan obiecał mi wstawienie uwagi za
przypomnienie, jak mam na imię, a następnie nazwał lalką i
dziunią.
– Że co? –
Dyrektor gwałtownie wyprostował się w fotelu. – Naprawdę tak
powiedział?!
– Ze trzy klasy mogą
to potwierdzić.
– A ty co takiego
zrobiłaś w odpowiedzi na to, że aż cię tutaj przysłał?
– Właściwie to sama
się tu przysłałam, bo wolałam uciec z pola bitwy jak najszybciej
– sprostowałam, starając się przedłużyć, jak tylko mogłam.
– Ale co ty
zrobiłaś?!
– No... – Zupełnie
nagle jeden z paznokci wydał mi się niezwykle zajmujący. – Ja go
tak jakby... bo... rzuciłam w niego piłką do koszykówki. Dość
mocno w niego rzuciłam. Na tyle mocno, że wylądował twarzą w
glebie, doprecyzowując. Znaczy w podłodze.
Facet na moment po
prostu zaniemówił.
– Wiesz, że,
niestety, mimo wszystko będę musiał wyciągnąć konsekwencje? –
spytał wreszcie grobowym tonem.
– No wiem... –
Podrapałam się w zakłopotaniu, uśmiechając głupkowato.
– Nihal, czasami mam
wrażenie, że jesteś trochę zbyt beztroska.
Ja i beztroska? Mało
brakło, a zaśmiałabym się gorzko. Jestem szesnastolatką, której
w głowie nieustannie siedzi mający kilka tysięcy lat smok. Ciągle
słyszę jego myśli, rozmawiam z nim i jestem zmuszona korzystać z
jego mocy, by móc przybierać smoczą skórę i zajmować się
pilnowaniem tego, by granica między światami ludzi a magii nie
zatarła się zbytnio. Jestem zgorzkniałą nastolatką o
temperamencie zmęczonej życiem staruszki i obietnicą, że nigdy
nie zdołam żyć normalnie. Jestem nastolatką, która nigdy nie
jest sama we własnej głowie! Ja po prostu nie wpisuję się w
definicję beztroski.
– Przepraszam –
powiedziałam jednak potulnie, nie dodając nic więcej.
– Dobrze, zastanowię
się nad tym. – Odchylił się, ocierając czoło zmęczonym
gestem. – Z panem poszkodowanym też porozmawiam. Możesz wracać
na lekcję, zawołam cię jeszcze potem.
Zerwałam się z
miejsca, pożegnałam i wybiegłam na korytarz czym prędzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz