Od samego rana
wiedziałam, że ten dzień okaże się porażką.
Wczoraj wieczorem, choć
nie miałam bladego pojęcia dlaczego, babcia zadzwoniła i nalegała,
abym nie szła dziś do szkoły. Rodzice dziwili się mocno, ja sama
też wietrzyłam w tym jakiś podstęp, ale w końcu uległam (nie
powiem, żeby było zbyt trudno mnie przekonać). Jak zwykle nękana
bezsennością, tym razem nie przewracałam się w łóżku z boku na
bok, stresując się zbliżającym budzikiem i na siłę zamykając
oczy, tylko wzięłam się w garść, zrobiłam sobie kilka
kilogramów solonego popcornu i zasiadłam przed telewizorem, bo
leciały akurat powtórki seriali paradokumentalnych. Patrząc na
głupich ludzi i ich równie głupie problemy (o głupiej grze
aktorskiej już nie wspominając), zasnęłam na kanapie, nakryta
kocem, za poduszkę mając pogniecioną bluzę, która akurat walała
się pod ręką. Obudziłam się z miską po popcornie czule
przytuloną do piersi. Włączony telewizor właśnie pokazywał
reklamę kolejnego magicznego proszku do prania.
Przez chwilę nie
wiedziałam, co mnie obudziło. Uniosłam się na łokciu, odstawiłam
miskę, póki jeszcze jej nie potłukłam, i zaczęłam nasłuchiwać.
Miki Gladiator popiskiwał radośnie na dole, machając ogonem tak,
że aż uderzał nim o futryny drzwi wejściowych.
Ktoś przyszedł.
Raczej ktoś znajomy, bo obcych mój pieseczek pożera bez
ostrzeżenia.
Przeciągnęłam się,
jęknęłam, ziewnęłam, znowu jęknęłam, gdy coś gruchnęło mi
w kręgosłupie. Z trudem zwlokłam się z kanapy. Zastałe kości
tak bolały, że mało brakło, a zaczęłabym krzyczeć. Podrapałam
się, mlasnęłam i wreszcie skierowałam do schodów.
Na dole zastałam
babcię, która wściekle zrywała z siebie płaszcz i szpilki, jak
zwykle tworząc zaskakujący chaos wokoło.
– No wstałaś
wreszcie! – zawołała na mój widok. – Ubieraj się, szybko!
– Co się dzieje?
Ktoś umarł? – zainteresowałam się. Dawno nie widziałam jej tak
zdenerwowanej.
– Co ty znowu
opowiadasz? Jakie umarł?! – ofuknęła mnie i pchnęła w stronę
łazienki. – Będziesz miała ważnych gości.
– Jakich znowu gości?
– Oprzytomniałam w jednej chwili.
– No cóż... –
Przez moment sprawiała wrażenie bardzo zmęczonej. – Rada Smoków
postanowiła się wreszcie tobą zainteresować.
– Że co?! –
Wywinęłam się zwinnie i zatarasowałam babci drogę do kuchni. –
A może z kolei ja nie chcę interesować się nimi? – warknęłam,
czując wzbierającą w gardle gulę ognia.
– Niestety musisz.
Takie mamy zasady. Chcą z tobą porozmawiać, a więc porozmawiają,
czy tego chcesz, czy nie. Twój wybór, czy przy herbatce na twoim
terenie, czy u nich w sali sądowej. A teraz przepuść mnie.
– Nie zamierzam z
nimi rozmawiać! – ryknęłam, machając bezładnie rękami. –
Nie będę rozmawiać z kimś, kto wykluczył mnie z całej
społeczności przez to tylko, że wybrał mnie niewłaściwy smok!
No cholera, oni mnie nienawidzą! – rozkręcałam się. – Jak to
określiłaś? „To dziecko nie miało prawa powstać”! Tak
powiedzieli! Jakbym była rzeczą, w dodatku niechcianą! Oni chcieli
mnie zabić! Słuchasz mnie w ogóle?!
– Kanapki chcesz z
serem czy z szynką?
– Mogą być z
serem... – Westchnęłam i przeklinając pod nosem, odeszłam w
stronę łazienki.
No cóż. Wściekłością
starałam się właściwie zamaskować to, że makabrycznie się
przestraszyłam perspektywą spotkania tych osobistości. To trójka
osób dyktujących warunki funkcjonowania całej smokońskiej
rzeczywistości, to oni przydzielają obowiązki i – jak na
przykład w moim przypadku – odbierają. Już szesnaście lat temu,
gdy dopiero odkryli, jaki smok wybrał mnie sobie na Dziedziczkę,
wykluczyli mnie właściwie ze wszystkiego. Nie przypuścili do
egzaminu, nie wzięli na szkolenie, nie powierzyli pozycji Strażnika
miasta, choć należała mi się jak psu buda. Z samego początku
chcieli mnie w ogóle zabić, ale wszystko skończyło się dobrze ze
względu na to, że babcia, Dziedziczka najpotężniejszego smoka w
historii, legendarnego Mardrama, ujęła się za mną i obiecała
pilnować mnie jak oka w głowie.
Wszyscy bali się
Dagona jak przysłowiowego ognia. Miałam wrażenie, że właściwie
tylko czekają, aż pół-wyvern spróbuje przejąć władzę nad
moim ciałem i umysłem. Nie słuchali, gdy próbowałam tłumaczyć,
że ani trochę nie przypomina tego strasznego złoczyńcy i
rebelianta z lekcji historii – w rzeczywistości jest smutny i
raczej wycofany.
Westchnęłam ciężko,
wzięłam pierwszego gryza kanapki. Wyglądało na to, że chyba
jednak muszę się jako tako naszykować. Gdybym to ja została
zaproszona, to jeszcze dałoby się coś wymyślić – na przykład
zawsze mogłabym zamknąć się w piwnicy i kategorycznie odmówić
wyjścia, a tak... Przecież nie ucieknę.
Ale nie będę też
miła. O nie! Zamierzam na pełnej parze uruchomić suczą część
własnej osobowości. Zamierzam zmieszać wrogów z błotem, tak ich
ochrzanić, jak na to zasłużyli. Czas odpalić Hulka.
Spodziewałam się
tego, że Rada swoją pewnością siebie już na wejściu podepcze
moje poczucie własnej wartości, tak więc musiałam z odpowiednim
wyprzedzeniem zadbać o rekwizyty, które niejako mnie podbudują.
Już na początku zastrzegłam babci, że nie zamierzam zamykać
Mikiego w pokoju rodziców, ustawiłam też na komodzie w dużym
pokoju zdjęcie z zawodów, na którym salutuję mieczem po zajęciu
drugiego miejsca. Ubrałam się tak, że właściwie to mogło
jedynie pomóc – w krótką, lekko rozkloszowaną spódniczkę
moro, obcisłą czarną bluzkę sznurowaną na dekolcie i koronkowy
choker, tylko podkreślający szczupłą szyję. O rany, ja nawet
włosy ułożyłam i uzupełniłam makijaż czerwoną szminką i
eyelinerem! Mocne kreski na powiekach tylko dodawały uroku
czerwono-białym oczom smoka, których tym razem nie zamierzałam
ukrywać. Usiadłam na kanapie i spróbowałam się odprężyć.
Uśmiechałam się pod nosem, wyobrażając sobie po kolei wszystkie
zniewagi, których doświadczyłam od tych ludzi. Możliwość
rychłej zemsty podbudowywała mnie tak, że aż chciałam ryknąć
psychopatycznym śmiechem.
Co nie zmienia faktu,
że jak tylko rozległ się dzwonek do drzwi, to cała praca poszła
się bujać. Rzuciłam się na podłogę przed babcią, zastępując
jej drogę.
– Babciu, błagam, ja
nie chcę! – zawyłam jak mała dziewczynka. Mała zarzynana
dziewczynka.
– Ale musisz –
ucięła staruszka.
– Bądźże
człowiekiem! – płakałam dalej, choć wyswobodziła się już z
mojego uścisku i zdecydowanym ruchem przekręcała klucz w zamku.
– A ty weź tego psa!
– odparowała, pchając w moją stronę pieniącego się Mikiego.
– Mikuś, spokój! –
syknęłam na kundla. Ten spojrzał na mnie z wyrzutem, lecz
posłusznie zamilkł i usiadł.
Wyglądało na to, że
przyszła pora na ponowne wzięcie się w garść, jeśli nie chcę,
by tak ważne osobistości zobaczyły mnie w roli dywanika. Szybko
pobiegłam do dużego pokoju i usiadłam na kanapie, z nerwów
zwijając się w kulkę.
Kłębek nerwów, he he
he...
Cholernie ciężko było
się z tego wyprostować.
Do mieszkania weszła
najdziwniejsza trójka, jaką kiedykolwiek widziałam: wysoki,
postawny mężczyzna o lekko szpakowatych włosach i sumiastych
wąsach, żylasta i koścista czarnowłosa kobieta o wąskich,
pociągniętych czerwienią ustach i niski, ryżawy człowieczek, tak
mało rzucający się w oczy, że aż trudny do określenia
jakimkolwiek innym słowem, niż „jest”.
– Witaj, Nihal –
odezwał się wąsaty, w którym rozpoznałam przewodniczącego Rady.
– Dzień dobry –
wydukałam, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Najchętniej
wyrzuciłabym siebie za kanapę.
– Pewnie zastanawiasz
się, po co ta wizyta? – zagadnęła Tanja, ta zasuszona kobieta,
gdy już wszyscy usiedli i zostali poczęstowani herbatą z
rumiankiem (moja babcia nawet do pieczeni potrafi dodać rumianku,
poważnie. Bo zdrowy i w ogóle).
– Tak, nie mam
pojęcia, dlaczego nagle stałam się wystarczająco ciekawa na to,
by składać mi wizyty – odparłam słodko. Mój wewnętrzny Hulk
właśnie się rozgrzewał. Nie ma bata, żebym była miła dla tych
ludzi.
Babcia posłała mi
mordercze spojrzenie. Udałam, że nie zauważyłam.
– Tak... Trzeba
przyznać, że wcześniej woleliśmy umyć ręce i nie angażować
się w twoją sprawę. Ze względu na Dagona, sama przecież wiesz –
podjął Hans, przewodniczący.
Dagon zawarczał w
mojej głowie i poruszył się niespokojnie.
– Tak, wiem. Ale nie
wiem natomiast, dlaczego tak bojkotujecie mnie z jego powodu –
drążyłam dalej, widząc, że chwilowo jestem górą.
– Bo nie jesteś
zwyczajną smokonką! – Tanja przejęła inicjatywę, przez co
natychmiast skuliłam się w sobie. – Jesteś pół-wyvernem, czy
tego chcesz, czy nie! Obowiązki woleliśmy przydzielić zwyczajnym
smokom, ponieważ one nawet myślą w inny sposób, niż ty. Teraz
rozumiesz?
– Nie – warknęłam.
– Jestem w stanie uwierzyć wam w to, że myślę inaczej, choć
sama nie potrafię tego zweryfikować. Ale okej. Tylko co z tego?
Może okazałoby się, że to tak zwane... świeże spojrzenie? Może
do czegoś by się to przydało? Dlaczego od razu mnie skreśliliście,
zamiast to sprawdzić? Nie pozwoliliście mi nawet przejść
szkolenia, choć wszystkie smoki je przechodzą. Nawet te, które
nigdy nie będą Strażnikami.
– Czy ty pamiętasz,
kim był Dagon? – wycedził przewodniczący. Jego oczy zmieniły
się nagle w dwie szparki.
– Pamiętam. Tak
jakby nieustannie słyszę jego myśli.
– Dagon wywołał
ogromną rebelię. Stanął na czele wyvernów, by zagrozić smokom.
Bitwy, które rozpętał, przyniosły ogromne straty. Sam w pojedynkę
zabił tyle smoków, że nikt nie jest w stanie ich zliczyć! On
wyrwał Drzewo Świata z korzeniami i spalił je! Łuny pożarów,
które objęły wtedy całą ziemię, przysłoniły słońce na całe
lata! Gdyby nie ofiara Mardrama, nikt nie wie, jak by się to
skończyło! – Mężczyzna wstał odruchowo i nachylił się w moją
stronę. Nawet babcia cofnęła się kilka kroków.
– Dagon wywołał
rebelię z poczucia krzywdy. Mardram zamknął go w celi, gdy był
jeszcze pisklakiem, bo bał się jego siły. Wiele lat spędził w
jaskini tak ciasnej, że nie mógł się w niej obrócić. Gdy
wyszedł na wolność – a właściwie nie tyle wyszedł, co wyverny
go uwolniły – nie umiał nawet latać. Nic dziwnego, że chciał
zemsty – sprostowałam zaskakująco spokojnym głosem. Chociaż
sama średnio wierzyłam, że jest to usprawiedliwieniem dla zabicia
tysięcy smoków.
– To bez znaczenia!
– Dobrze, nawet
jeśli. – Stanowczo odstawiłam kubek na ławę. Miałam jakieś
takie niemiłe wrażenie, że dopóki zachowuję spokój, jestem górą
w tej rozmowie. Tamci tak się gotowali, że aż niemal im szła para
uszami. – Nawet jeśli to wszystko się stało i nie ma nic do
rzeczy jego przeszłość... co to ma wspólnego ze mną?
– Wiesz doskonale, że
silniejsze smoki potrafią przejąć kontrolę nad ciałem swojego
Dziedzica.
– Dagon nigdy by tego
nie zrobił – przerwałam. – Obawiam się, że znam go lepiej,
niż wy. Jemu już nie w głowie wojny.
– Wciąż nie mamy
takiej gwarancji. I nie pozwolimy ci zyskać większej potęgi,
dopóki nie będziemy jej mieć. Masz pojęcie, co w tobie siedzi? Po
szkoleniu przewyższyłabyś mocą każdego smokona. Nie możemy na
to pozwolić. Stwarzałabyś dla nas ogromne zagrożenie.
– A może ja wcale
nie chcę stwarzać zagrożenia? Może ja wolałabym być waszą
bronią, niż zagładą? – wycedziłam. Tak jest, właśnie
pozwoliłam, by Dagon przejął dowodzenie, czego tak bardzo się
bali. I jaki jest tego skutek? Żadnych pożarów, żadnych wybuchów,
tylko nieco mądrzejsze słownictwo.
Temperatura w pokoju
obniżyła się o kilka stopni. Ukryte smoki słuchały w takim
skupieniu, że aż bez problemu można było wyczuć ich obecność.
– Nie możemy nic dla
ciebie zrobić – syknęła Tanja. – Żadne z nas nie przyłoży
ręki do uwolnienia pełni twojej mocy.
– W tej chwili sami
robicie sobie wroga. – Po tych słowach odniosłam wrażenie, że
goście nagle się jakby skurczyli. To mnie jeszcze bardziej
ośmieliło – wyprostowałam się dumnie i założyłam nogę na
nogę. Następnie uśmiechnęłam się słodko z nutką wyższości,
w myśli klepiąc Dagona bo ciepłym boku.
Babcia chyba chciała
mnie zamordować.
– Wroga? –
Przewodniczący nagle przybrał postawę podobną do mojej. Powietrze
tak kipiało nadmiarem smoczej mocy, że aż zdawało się iskrzyć.
– Tylko ja to widzę?
– zaśmiałam się, rozkładając ręce w bezradnym geście. –
Mogliście mieć najlepszego żołnierza. Komandosa na każde
zawołanie. Myślącego jak wasi wrogowie, a więc mogącego pomóc w
walce z nimi. Gotowego na każde skinienie rzucić się do walki,
czekającego z niecierpliwością na każdy rozkaz. Ale... och, jaka
szkoda. Wszystko zaprzepaściliście.
Na chwilę zapadła
cisza. Wszyscy patrzyli na mnie, w kolorowych oczach błyskały tak
różne emocje, że niemożliwością było je odczytać. Trochę
strachu, niepewności, wyrzutów sumienia... Z pewnością najmocniej
zaskoczyło mnie to ostatnie.
– Nihal... – zaczął
przewodniczący. Mało brakło, a połknęłabym język, gdy położył
mi dłoń na ramieniu. – Dobrze, przyznaję, że nie jesteśmy
idealni. Popełniamy błędy, jak widać. I jedyne, o co mogę prosić
cię w tej sytuacji, to o wybaczenie, bo nic już nie zdołamy
naprawić. Jeśli chcesz wiedzieć, to ja osobiście byłem za tym,
by poddać się chociaż częściowemu szkoleniu...
– Więc dlaczego tego
nie zrobiliście? – przerwałam. Próbowałam ukryć to, że
zebrało mi się na płacz. O nie, nie ma wzruszania się przy obcych
ludziach. Popłaczesz sobie później, kobieto!
– Szkolenie kosztuje
pieniądze – syknęła Tanja. – Woleliśmy wydać je na innych,
bardziej obiecujących.
– Tanju, proszę... –
Hans spojrzał na kobietę morderczo.
– Co ja poradzę, że
taka jest prawda? – Rozłożyła demonstracyjnie ramiona z kpiącym
uśmieszkiem. – Mieliśmy wybór: albo wyszkolić ciebie i przez
następne kilkadziesiąt lat borykać się z wrażeniem, że siedzimy
na bombie, albo wybrać kogoś mniej potężnego, ale za to zupełnie
bezpiecznego i przewidywalnego. To chyba jasne, na co się
zdecydowaliśmy. Nie powinno cię to dziwić!
– Ale dziwi –
warknęłam. – W takim razie, dlaczego teraz tutaj przyszliście?
Bo chyba nie po to, by jeszcze bardziej mnie pogrążyć?
Babcia kopnęła mnie
pod stołem, ale nawet się nie skrzywiłam.
– Przybyliśmy do
ciebie, ponieważ mamy problem – zaczął trzeci, który nie
odzywał się do tej pory. – Jak wiesz, w każdym mieście służy
jeden młody smokon, pełniący obowiązki Strażnika granicy między
oboma światami.
– Tak, a ja takowym
nie jestem. Wybraliście na tę pozycję jakiegoś trzynastoletniego
gówniarza – przerwałam, krzyżując ramiona na piersi.
Wszyscy wymienili
spojrzenia.
– Tak, wybraliśmy
Huberta, ponieważ w tak dużym mieście nie może nie być smokona
pełniącego funkcję Strażnika. A ty, jak już mówiliśmy, nie
nadawałaś się do tego. Teraz jednak wszystko się skomplikowało.
– Ryży westchnął. – Hubert zaginął, a jego siostra nie jest
najodpowiedniejszą osobą na zastępstwo. Nikogo innego nie mamy.
– Jego siostra nie
jest przypadkiem ledwie rok młodsza ode mnie? – Uniosłam
powątpiewająco jedną brew. – Obawiam się, że wyszkolona
piętnastolatka bije mnie na głowę.
– Tu nie chodzi już
nawet o wasze wyszkolenie, lecz... o emocje. Ona, w przeciwieństwie
do ciebie, nie podejdzie do tej sprawy zupełnie na luzie. Tu chodzi
o jej brata. Martwi się o niego, nie mamy gwarancji, że pod wpływem
chwili nie zrobi czegoś głupiego. Chyba rozumiesz?
– Rozumiem. Ale nadal
nie mam bladego pojęcia, co chcecie ze mną zrobić. – Jak gdyby
nigdy nic sięgnęłam po ciastka, które babcia postawiła na
szklanym blacie stolika kawowego. Wyszła po nie do kuchni pewnie
tylko po to, by nikt nie usłyszał, jak na mnie pod nosem przeklina.
– Nihal, niniejszym
mianujemy cię tymczasowym Strażnikiem Berlina. – Tanja wyjęła z
długiego pudła jakiś ciężki przedmiot i wręczyła mi go z
szacunkiem.
Przez chwilę myślałam,
że zostałam obdarowana prętem zbrojeniowym. Jednak gdy odwinęłam
materiał, zobaczyłam coś zupełnie innego: idealnie czarny miecz o
smukłej klindze i rękojeści w kształcie doskonale wykonanego
smoka – rozłożone skrzydła tworzyły jelec.
To nie była zabawka
ani zwykła błyskotka. To był smokoński miecz, jaki otrzymuje
każdy smokon po przejściu szkolenia i objęcia obowiązków
Strażnika. Każdy z tych mieczy odzwierciedla kolor łusek
właściciela i jest twardszy niż diament.
– Ale przecież... –
Przełknęłam ślinę. – Przecież ja nawet nie przeszłam
szkolenia!
– Nie mamy na to
czasu. Strażnik potrzebny nam jest natychmiast. Przejmujesz
obowiązki do czasu, aż odnajdziemy Huberta i ustalimy, co
spowodowało jego zniknięcie.
– Babcia nie może?
Chyba jest w tym lepsza, niż ja – zaproponowałam. Trochę mnie
cała ta sytuacja męczyła – niby zostałam doceniona i w ogóle,
ale z drugiej strony... Żeby zauważyli moje istnienie, najpierw
musiało stać się coś strasznego. Jestem tu tylko na doczepkę, co
potwierdzało wielokrotne podkreślanie tego, że Strażnikiem będę
tymczasowo. W jakiś sposób czułam, jakby mi to ubliżało.
– Twoja babcia była
już Strażniczką, jej służba się skończyła. Teraz kolej na
ciebie. – Przewodniczący uśmiechnął się lekko.
– Ta. Ale tylko do
czasu, aż znajdziecie tamtego gówniarza, potem znowu pójdę w
odstawkę – burknęłam niezbyt uprzejmie. – Szkoda, że
zniknięciem Volkera tak się nie przejęliście!
Babcia znowu kopnęła
mnie w kostkę.
– Pójdziemy już.
Pewnie wiesz, na czym będą polegać twoje obowiązki w najbliższych
dniach? – spytał mężczyzna, wstając. Zdawało się, że nie
usłyszał mojego tekstu.
– Babcia mi wszystko
wytłumaczy – powiedziałam szybko, zdecydowanie nie mając ochoty
na to, by zostawali tu dłużej.
– Pamiętaj. Nie
zawal tego! – przestrzegła mnie jeszcze Tanja na odchodnym i
wreszcie drzwi się za nimi zamknęły. Miki zaczął w skupieniu
obwąchiwać wycieraczkę.
– Nihal, zachowywałaś
się skandalicznie! – krzyknęła babcia, jak tylko przekręciła
klucz w zamku i znowu pojawiła się w dużym pokoju. – Powiedz mi,
co było znowu nie tak?! Bo ja już nie rozumiem twojego toku
myślenia!
– Nieważne –
westchnęłam. Zawinęłam miecz w materiał i wstałam z kanapy. –
Pójdę już do siebie.
Siostra Huberta nie
mogła objąć jego pozycji, bo podejdzie do tego zbyt emocjonalnie.
A co ze mną? Miałam jakieś niemiłe wrażenie, że zniknięcie
mojego brata również może mieć jakiś związek z całą sprawą.
Przecież też był berlińskim Strażnikiem, i to bijącym na łeb
doświadczeniem całą braną pod uwagę resztę. Nic jednak nie
mówiłam. Może po prostu mam paranoję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz