Zarywanie nocy było
już dla mnie swego rodzaju normą, ale co innego przewracać się z
boku na bok i denerwować się na własny organizm, a nie potrafić
zmrużyć oka przez krążące w głowie myśli. Myśli, od których
robiło mi się dosłownie niedobrze, których nijak nie mogłam od
siebie odpędzić i które sprawiały, że czułam niemal fizyczny
ból.
Przez ten cały czas
jakoś zdołałam oswoić się z sytuacją z Volkerem. A może nie
tyle oswoić, co całkowicie się od niej odciąć – nauczyłam
się, że jeśli się nad tym wszystkim nie zastanawiam, jeśli go
nie wspominam i nie roztrząsam tego, jak by to było, gdyby nie
zaginął, nie jest wcale źle. Żyję sobie normalnie, skupiam się
na sobie... Ale gdy tylko na chwilę pozwoliłam, by kilka godzin
wcześniej opadł mój ochronny mur, już za nic nie mogłam go
odbudować. Zastanawiałam się nawet, jak ja go kiedyś wzniosłam,
skoro teraz to było takie trudne...
Co mnie najbardziej
męczyło? To, że sprawa nie jest już jedną wielką niewiadomą,
nad którą wszyscy tylko bezradnie rozkładają ręce. Ja byłam po
prostu pewna, że zarówno Kurt, jak i narzucająca mu obowiązki
Rada Smoków muszą wiedzieć o wiele więcej, niż są skłonni
komukolwiek zdradzić. Przecież widziałam doskonale po Kurcie, że
sprawa jest dla niego dość jasna – sam to nawet przyznał, gdy
opędzał się od moich pytań, wymawiając tym, że nie wolno mu
tego zdradzać! Byłam już doprowadzona do takiego stanu, że we
wszystkich widziałam potencjalnych kłamców. Nawet w babci, o
której do tej pory myślałam, że martwi się tak samo, jak ja. Ale
skoro wiedzą, to jej też musieli powiedzieć, w końcu pełni w
smoczej społeczności ważną funkcję – dzięki temu też
przecież nie zabili mnie od razu po urodzeniu – a tu... Kurta
jeszcze mogę zrozumieć, w końcu nic dla niego nie znaczę, ale ona
przecież widziała na własne oczy, jak tę sprawę przeżyłam, a
poza tym chodziło o jej wnuka. Dlaczego ona też kłamie?
Musiałam z nią
porozmawiać. Czułam, że tutaj potrzeba zdecydowanych działań –
nie lekkich uśmiechów, czułych słówek i zgrywania pokornej
wnusi, a przysłowiowego postawienia jej pod ścianą. Tylko jak to,
cholera, zrobić? Moja babcia nie należy do tych osób, które łatwo
sobie podporządkować.
Na takich
przemyśleniach zeszło mi do rana. Sama nie potrafię określić,
czy trwałam tak do świtu, czy może zasnęłam przynajmniej na
chwilę – nawet jeśli, to był to sen na tyle płytki, że nie dał
się nawet zauważyć. Dzwoniący budzik nie zaskoczył mnie
specjalnie, ale z jakiegoś powodu poczułam ulgę, gdy mogłam
wreszcie wstać. Przyziemne sprawy w szkole z pewnością miały
zaabsorbować mnie na tyle, bym przynajmniej na chwilę zapomniała o
magicznych tajemnicach.
No tak. Tylko że
zapomniało mi się, że tymi przyziemnymi sprawami będzie Paulina.
– Cześć, Nihal! –
Wyczaiła mnie już z drugiego końca korytarza i podbiegła
dosłownie w podskokach.
Już otwierałam usta,
by odpowiedzieć na tyle uprzejmie, na ile potrafiłam w takim
stanie, gdy zauważyłam, że nie jest sama...
Nie, nie mam pojęcia,
jakim cudem na początku nie zauważyłam, że ciągnie za rączkę
Lukasa. Gościa było dość trudno nie zauważyć, bo był od niej
sporo większy, a do tego ośmieszył się założeniem zielonej
czapeczki z napisem „swag”, którego genezy do dzisiaj nie znam.
A minę miał tak kretyńsko ogłupiałą, że aż mi szczęka
opadła. Jezu, ja nie potrafiłam określić, co on sobie w tym
momencie myślał, ale jestem pewna, że nie było to nic
inteligentnego. Nie patrzył na nas, tylko wodził nieco przyćpanym
wzrokiem po korytarzu, posyłając pełne wyższości uśmiechy
wszystkim uczniom i otaczającym ich sprzętom. Ja pierdzielę, co za
mózg... Przecież po nim to widać, że lepiej, by z domu nie
wychodził, bo stanowi już zagrożenie dla siebie samego.
– O, czy ja o czymś
nie wiem? – wyszczerzyłam się tak, że prawie szczękościsku
dostałam. Nie jestem pewna, czy można udawać szczęście z czyjejś
tragedii...
– Jesteśmy parą! –
zapowiedziała dumnie dziewczyna, przylepiając się do swojego
Romeo.
Jeszcze raz
zlustrowałam ich dokładnie wzrokiem. O ile Paulinę uważam za
bardzo ładną, tak jej niewydarzony amant średnio przypominał mi
jakąkolwiek ze znanych płci. Wystający spod czapeczki z daszkiem
zaczes (a nawet nie tyle zaczes, co jakiś róg z włosów,
uformowany nad czołem), czarna koszula w kaktusy (widziałam
identyczną na damskim dziale, jak ostatnio na zakupach byłam) i
dżinsowe rurki-jajognioty, kończące się tak wysoko nad
niebieskimi adidaskami, że odsłaniały owłosione kostki. Ani to to
ładne, ani zabawne... Chude, niedożywione, niedorobione. Co ona w
nim widzi? Nie to, co Kurt...
Nie, ja się może
zamknę. Kurt to też nie najlepszy przykład przystojnego mężczyzny.
– O... to
gratuluję... – wydukałam, gdy już uznałam, że jakiejkolwiek
próby przemówienia do rozumu z pewnością nie zrozumieją.
Przecież to jak choroba jest.
– Słuchaj, no i mam
do ciebie taką sprawę! – Dziewczyna wreszcie raczyła odlepić
się od partnera i przylepiła się dla odmiany do mnie. – Dzisiaj
po południu idziemy na pizzę – zaczęła konspiracyjnym szeptem.
– Może wybrałabyś się z nami?
– Potrzebna wam
przyzwoitka? – palnęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
– Nie... – speszyła
się nieco – tak tylko myślałam, że może też kogoś masz, kogo
chciałabyś zaprosić...
– O Boże... – W
jednej chwili poczułam się strasznie zmęczona. – Ja chyba...
Jęknęła coś
niezrozumiałego i posadziła mnie na niewygodnej ławce, gdy
niebezpiecznie się zachwiałam. Lukas popatrzył na nas jak na
upośledzone i zajął się rozmową z jakimś przechodzącym akurat
kumplem. O tyle dobrze, że już się na nas nie gapił.
– Co się stało? –
Koleżanka złapała mnie za rękę, choć korciło mnie, żeby się
od niej odsunąć. Nie lubię obmacywania się z ludźmi bez powodu.
Nie lubiłam, gdy ktoś niby żartem wspominał, że mam za ciepłą
skórę... Bo, kurde, jako smokonka mam. Ale nie chcę się z tym
afiszować, jasne?
– Nic mi nie jest...
– wydukałam.
– Wyglądasz, jakbyś
miała się rozpłakać.
Ach, ta
bezpośredniość...
– Bo właściwie to
nic nie jest w porządku, okej? – westchnęłam, opierając się
plecami o ścianę.
– Co, nie masz kogoś,
kogo chciałabyś zaprosić? Możesz iść sama...
– Nie, nie, jest
ktoś, kogo bym chciała zaprosić. Tylko że...
– O rany, to super! –
przerwała mi, klaszcząc i piszcząc. – To koniecznie przyjdźcie!
O szesnastej pod Potsdamer Platz Arkaden, nie zapomnij!
– Ale ja...
– Wejście od strony
stacji metra! Do zobaczenia! – Zerwała się z ławki, popędzana
dzwonkiem, pomachała mi i odbiegła w cholerę.
No i co ja mam niby
zrobić? Przecież ona mnie zabije, jeśli nie przyjdę... Tylko że
ni cholery nie mam ochoty na przyglądanie się radosnym parom, gdy
sama mam w tych sprawach takiego pecha, że aż ciężko w to
uwierzyć.
A może by spróbować
zaprosić Kurta? Patrzenie, jak świetnie bawi się w towarzystwie
gówniarzy, mogłoby być całkiem zabawne...
Ta, bo by się zgodził.
Obawiam się, że jeślibym tylko wysnuła taki pomysł, ryknąłby
mi śmiechem w twarz (o ile takie okazywanie radości jest w jego
przypadku możliwe) i nie odezwał się do mnie nigdy więcej.
– Może
przynajmniej spróbuj? – podsunął Dagon.
– A co ciebie
ostatnio tak obchodzą moje sprawy sercowe? – odparowałam
niezbyt uprzejmie.
– Trwamy w jednym
ciele. Twoje dobre samopoczucie oznacza moje dobre samopoczucie.
Prawie zaskowyczałam,
masując już pulsujące bólem skronie. Korytarz powoli pustoszał,
robiło się coraz ciszej, ale atak migreny zbliżał się do mnie
wielkimi krokami. Wiedziałam, że powinnam się ruszyć i
pospieszyć, jeśli nie chciałam, by dość wyczulona na punkcie
spóźnień nauczycielka biologii wywaliła mnie za drzwi, ale
kotłujące się w głowie sprzeczne myśli za nic nie chciały
ustąpić na tyle, bym mogła chociażby skupić się na podniesieniu
z niewygodnego siedziska.
– Czarnołuska...
A powiedz mi, na którą wy byliście dzisiaj z Kurtem umówieni?
– zamruczał w pewnym momencie smok. Byłam pewna, że jeśli byłby
istotą materialną, wyszczerzyłby kły w szerokim, drapieżnym
uśmiechu.
– Chyba na
piętnastą. Co ty kombinujesz? – Oprzytomniałam nieco. Taki
nastrój był u niego co najmniej podejrzany.
– Przedstaw go
przed faktem dokonanym. Pokieruj go we właściwe miejsce i wciśnij
jakąś bajeczkę, gdy zacznie się rzucać.
– A jak mnie wtedy
zwyczajnie ochrzani i zostawi?
– Przynajmniej
spróbuj.
Brzmiało to
idiotycznie, absurdalnie i niemożliwie, ale gdy jeszcze raz
przeanalizowałam wszystko na spokojnie, mimowolnie uśmiechnęłam
się pod nosem. A może...?
***
Gdy wybiła godzina
piętnasta, byłam już gotowa. Zrobiłam sobie przesadnie doskonały
makijaż, ubrałam się w czarną, rozkloszowaną spódniczkę i
czerwony sweterek, wypastowałam nawet glany, i zeszłam na dół.
Nie miałam pojęcia,
jakim autem Kurt może jeździć, ale zauważyła dyskretny przebłysk
czerwieni w nieco zdezelowanym mercedesie beczce koloru kości
słoniowej. Skierowałam się w tamtą stronę pewnym siebie krokiem,
ledwo powstrzymując od śmiechu.
– Zgaś to –
rozkazałam na powitanie, wskazując na papierosa, którego trzymał
w dłoni.
Spojrzał na mnie tak,
jakby zamierzał w odpowiedzi wykopać mnie z powrotem na zewnątrz,
ale w końcu posłusznie wypierdzielił niedopałek przez okno.
– Ej, zaraz, zbieraj
to! A jak mi się chałupa przez ciebie sfajczy?! – zaczęłam
histeryzować, gdy jak gdyby nigdy nic odpalił i skierował samochód
w stronę wyjazdu z osiedla.
– Wpadł do kałuży.
– Zaśmiecasz
środowisko!
– I jeszcze powiedz,
że jesteś weganką, co?
Tym argumentem zostałam
pokonana.
– Źle jedziesz –
burknęłam tylko. – Na Potsdamer Platz nie w tą stronę.
– A po co miałbym
jechać na Potsdamer Platz? – Nie wyglądał, jakby zamierzał
potraktować mnie poważnie. – I coś ty na siebie właściwie
założyła?
Sama nie wiedziałam,
czy mam się ucieszyć, że zauważył, czy jednak rozryczeć w
kąciku...
– Ubranie –
podpowiedziałam. – A na Potsdamer Platz jedziemy na zajęcia. Tym
razem ja cię czegoś nauczę.
Spojrzał na mnie z
najszczerszym zdumieniem.
– Patrz na drogę,
zielone masz.
Był tak oniemiały, że
nawet nie zdołał wymyślić riposty. Zawrócił posłusznie,
kierując się już we właściwą stronę.
Znalezienie miejsca
parkingowego okazało się sporym wyczynem, ale na szczęście po
kilkukrotnym objechaniu wszystkich poziomów parkingu udało nam się
coś wykroić. Wysiadłam, pobieżnie zerkając jeszcze w lusterko,
czy nadal wyglądam tak zajebiście, jak przed wyjściem, i
rozejrzałam się dumnie. Kurtowi wygramolenie się na zewnątrz
zajęło zdecydowanie dłużej, niż mnie – prawdopodobnie dlatego,
że całkowicie stracił już wiarę w moje zdrowie psychiczne –
ale wreszcie stanął u mojego boku.
Przyznam, że poczułam
się dziwnie, mając go tak blisko, gdy dookoła znajdowało się tak
wielu ludzi, którzy to widzieli. Byłam... nakręcona. Pozytywna
energia tak ze mnie tryskała, że nie wiedziałam, co ze sobą
zrobić. Mogłam teraz wszystko – przenosić góry, biegać po
sufitach, rozwiązywać zadania z matematyki... Byłam po prostu
szczęśliwa, mając u boku swojego wymarzonego faceta. Co z tego, że
z tymi włosami wygląda jak kretyn? Ja chyba nawet to w nim lubię.
Wygląda dość dziwnie, ale w jakiś pokrętny sposób nawet pasuje
mu to do czarnej koszuli z niedbale podwiniętymi rękawami.
Poza tym, ile to ludzi
w tym mieście ma kolorowe włosy? Na ich tle niczym się nie
wyróżnia.
– Dobra, to teraz
poważnie. Coś ty wymyśliła? – warknął, posłusznie podążając
za mną w umówione miejsce spotkania. – Czego... lekcja to będzie?
– Obycia
towarzyskiego – oznajmiłam z dumą.
Zmarszczył brwi i
widocznie chciał jeszcze o coś zapytać, ale na jego nieszczęście
właśnie wtedy zauważyłam Paulinę. Pomachałam w jej stronę
zdecydowanie zbyt żywiołowo i pozwoliłam nawet, by mnie
przytuliła, gdy już podbiegła.
– To są Paulina i
Lukas – przedstawiłam z idiotycznym uśmiechem. – A to jest
Kurt.
– He he, fajne włosy
– zabłysnął intelektem nowy chłopak mojej koleżanki.
Kurt samym spojrzeniem
zobrazował bardzo dokładnie, co zamierza z nim zrobić, więc
umilkł szybko i spuścił wzrok na swoje iście kobiece trampki.
– To może pójdziemy
na pizzę, co? Niedawno otworzyli tu taki fajny lokal! – zaczęła
ekscytować się Paulina.
– Bardzo chętnie.
Zgłodniałam – zgodziłam się uprzejmie i pobiegłam radośnie za
dziewczyną.
W życiu nie widziałam
Kurta tak zagubionego. Spojrzał na mnie z błaganiem w oczach, lecz
widząc, że nie ma co liczyć na choćby najmniejszą oznakę
litości, powlókł się za nami grzecznie.
Dostanie się w sektor
z restauracjami okazało się kolejnym problemem, bo wnętrze galerii
wyglądało tak, jakby wszyscy mieszkańcy Berlina naraz sprzysięgli
się, żeby wybrać się na zakupy, ale na szczęście w końcu udało
nam się znaleźć na miejscu i jakimś niezrozumiałym cudem
wyhaczyć wolny stolik. Paulina z Lukasem zajęli miejsca na kanapie,
natychmiast splatając się w tak ciasnym uścisku, że niemal
stopili się w jedno, a ja i Kurt zajęliśmy krzesła. Niestety o
tym, żeby mnie przytulił, mogłam sobie tylko pomarzyć, więc
zajęłam się kartą z menu, by nie roztrząsać tego niepotrzebnie.
Po złożeniu
zamówienia, nastąpił ten moment, w którym należałoby rozpocząć
rozmowę. Na szczęście Paulina wyręczyła mnie w tym, jak zwykle
nie mogąc się doczekać momentu, w którym będzie mogła rozpocząć
swój słowotok.
– To co, od kiedy
jesteście razem? – spytała słodko, nachylając się w naszą
stronę.
Kurt zakrztusił się
wodą. Byłam po prostu pewna, że przeklinał na czym świat stoi,
że przyjechał po mnie samochodem. Podejrzewam, że samo to, że się
ze mną spotkał, nie przeraża go tak bardzo, jak to, że nie może
uraczyć się piwem na zluzowanie atmosfery.
– Jeszcze nie
jesteśmy razem. – Wyszczerzyłam się równie uroczo i kopnęłam
chłopaka pod stołem.
– Kurt, a co ty
właściwie robisz? Gdzie się uczysz?
Myślałam, że nie
odpowie, uznawszy, że stanowimy zbyt słabe intelektualnie
towarzystwo, by zaszczycać je jakimikolwiek słowami, ale tu mnie
zaskoczył.
– Jestem
informatykiem – wyjaśnił w bardzo obszerny sposób. W sumie nawet
mnie to zainteresowało, bo do tej pory nie miałam pojęcia, co on
takiego robi. Oprócz tego całego... bycia Egzekutorem, nad którym
w razie czego się nie zastanawiałam.
– Jesteś w
technikum, czy na studiach?
– Jestem po studiach.
To dziewczynę nieco
zbiło z tropu.
– Po studiach? To ile
ty masz lat?
– Kobiet nie pyta się
o wiek – przerwałam radośnie, ledwo powstrzymując się od
wybuchnięcia śmiechem.
– YOLO –
skomentował uczenie Lukas.
Imprezka toczyła się
swoim rytmem. Bawiłam się po prostu przednio, obserwując zakochaną
parę i ciesząc się, że nie jestem tak głupia, jak oni, i tylko
czekałam, aż Kurt załączy przysłowiowego pierdolca z prawdziwego
zdarzenia. Podjadałam pizzę, popijałam soczkiem i śmiałam się
jak głupia z rzeczy, które normalnie by mnie nie rozśmieszyły,
tylko co najwyżej wnerwiły. Dawno nie czułam się tak wspaniale.
Nie myślałam o Volkerze, nie myślałam o swoich nowych obowiązkach
Strażniczki, nie myślałam o tajemniczych smoczych zaginięciach, o
których wszyscy ewidentnie wiedzieli więcej ode mnie – po prostu
beztrosko siedziałam sobie przy stoliku, a u boku miałam kogoś, o
kim marzyłam, i przez ten czas mogłam bez przeszkód wyobrażać
sobie, że jest między nami tak, jak bym chciała, by było. Stolik
był mały, przez co siedział na tyle blisko, że bez przeszkód
czułam zapach jego dezodorantu, co sprawiało, że jeszcze łatwiej
było mi w to uwierzyć.
W końcu nadszedł
jednak ten moment, w którym Paulina i Lukas znudzili się naszym
towarzystwem i wstali z zamiarem odejścia. Pożegnali się
uprzejmie, jeszcze raz zmierzyli nas badawczym wzrokiem, jakby nadal
nie mogli zrozumieć, co jest grane, i odeszli wreszcie, znikając w
tłumie.
A ja wiedziałam, że
to koniec sielanki. Zaraz zostanę przez Kurta tak zwrzeszczana, że
się przez miesiąc nie pozbieram. To niemożliwe, żeby taki numer
puścił mi płazem. Już i tak wykazał się niesamowitą
cierpliwością, nie robiąc mi sceny przy znajomych, więc teraz
mogłam spodziewać się gniewu zwielokrotnionego.
I to za trzy, dwa,
jeden...
Kurt ryknął takim
śmiechem, że aż prawie spadł z krzesła. Spojrzałam na niego jak
na idiotę, zupełnie nie wiedząc, jak powinnam na to zareagować.
Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby się śmiał, i zupełnie nie
wiedziałam, czy to aby na pewno dobrze mi wróży.
– Em... wszystko gra?
– spytałam nieśmiało.
– Kurna, skąd ty ich
wzięłaś?! – jęknął, gdy nieco się opanował, uregulował
rachunek również za mnie i wstał od stolika, wciąż się śmiejąc.
– Chodź, odwiozę cię do domu.
Ja już zupełnie nic
nie wiedziałam.
Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością informuję Cię o II edycji przedwojennego konkursu literackiego „Już nie zapomnisz mnie”. Jeżeli chcesz podszkolić swoje pisarskie umiejętności, a przy okazji coś wygrać, ten konkurs jest właśnie dla Ciebie! Mimo że tematyka jest związana z dwudziestoleciem międzywojennym, można napisać opowiadanie w dowolnym klimacie oraz zarówno autorską opowieść, jak i fanfiction. Przewidziane są cenne nagrody, m.in. książki tematyczne, gazety, płyty CD, niespodzianki, ale przede wszystkim jest do wyboru dziesięć książek z różnych gatunków. Zapraszam Cię serdecznie do wzięcia udziału.
http://www.przedwojenny-konkurs.blogspot.com
Zapraszam również do wzięcia udziału w zabawach, gdzie także można zgarnąć nagrody książkowe.
http://www.przedwojenne-zabawy.blogspot.com
Pozdrawiam ciepło!
Sovbedlly
PS. Przepraszam za reklamę, ale nie znalazłam innej zakładki.
Pod grafiką znajduje się zakładka SPAM. Poza tym naprawdę wstawienie reklamy na wszystkie moje blogi nie sprawi, że chętniej zwrócę na nią uwagę
Usuń