niedziela, 2 lutego 2020

19. Flick of the Switch


Cisza, która zapanowała w salonie niewielkiego mieszkania babci, była tak gęsta, że niemal czułam, jak zaczyna mnie dusić, oblepiając cząsteczki tlenu tak, bym za nic nie zdołała wciągnąć ich do płuc. Zaczynałam powoli się krztusić milczeniem i zalegającym między nami niedowierzaniem, lecz nie opuszczałam wzroku. Ogień, który zaczął palić mnie w piersi już jakiś czas temu, za nic nie zamierzał dać się ugasić i podejrzewałam, że już dawno przekroczył tę granicę, poza którą zmieniał się w niemożliwy do okiełznania, niekontrolowany pożar. Sama nie umiałam określić, czy jestem bardziej wściekła, czy zła. Czy może jednak zagubiona, o ile to było najlepsze słowo, jakim mogłam określić uczucie, jakie opanowało mnie, gdy wszystkie elementy układanki składającej się na moje życie wskoczyły nagle na właściwe miejsca. Obraz, który dzięki temu powstał, bynajmniej nie przypadł mi do gustu, a faktów, do których doszłam, niestety nie dało się już cofnąć.
Tak, miałam w życiu wiele sytuacji, których nie rozumiałam. Czułam, że mogą w jakiś sposób się ze sobą łączyć, że stoi za nimi coś więcej, ale pokornie przyjmowałam do wiadomości fakt, że nigdy nie będzie mi dane poznać, czym to coś więcej konkretnie jest. Akceptowałam to, bo zwyczajnie nie widziałam innej możliwości. Tak miało być. Tak było od zawsze. Poniekąd przyzwyczaiłam się do tego, szukanie odpowiedzi na własną rękę chwilami postrzegając jako zakłócanie ustalonego porządku rzeczy. Z niewiedzą było mi wygodniej. Męczyła mnie, i to czasem do tego stopnia, że nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, ale jakoś nigdy nie na tyle, by wziąć sprawy we własne ręce. I tak sobie trwałam. Żyłam, złościłam się, napotykałam na kolejne sytuacje, których nie umiałam wyjaśnić, obojętnie, jak bardzo bym się starała, i... nie robiłam nic więcej. Z lenistwa? Ze strachu? Sama nie wiem. Nad tym też się nie zastanawiałam. Chyba każdy ma tak, że zdarza mu się zachowywać nielogicznie, nawet jeśli sam doskonale o tym wie i zdaje sobie sprawę z tego, że mógłby to zmienić, aczkolwiek zwyczajnie nie ma ochoty. A teraz...
Cóż, teraz, w jednej krótkiej chwili spojrzałam na to wszystko pod nieco innym kątem i to, co do tej pory wydawało się zupełnie niejasne, nagle nabrało takiej przejrzystości, że aż sama się dziwiłam, jakim cudem mogłam nie wpaść na to do tej pory. Przecież to tak idiotycznie, śmiesznie wręcz proste! I nikt się nie zorientował? Roześmiałabym się i pewnie nie mogłabym przestać, gdybym tylko miała na to siłę.
Nie wierzyłam w Boga. Chociaż może inaczej: nie tyle w Niego nie wierzyłam, co na tyle często wątpiłam w Jego istnienie, bym wolała tego tematu nie poruszać, aczkolwiek nigdy nie miałam wątpliwości, że nad światem jednak czuwa jakaś wyższa siła. Kimkolwiek była – Bogiem, bezimienną boginią, całym panteonem, pierwszym smokiem, losem czy czymkolwiek innym – musiała przygotowywać dla mnie jakiś wyjątkowo paskudny plan, skoro to wszystko tak się nagle zaczynało układać... To niemożliwe, bym była dziedziczką Dagona tak po prostu. Coś musiało się wydarzyć, bo tak po prostu działa świat. Coś musi za tym być. Przez domieszkę krwi wyverna Dagon nie powinien mieć możliwości stworzenia Dziedzica, a skoro tak się stało, jakiś bardziej zaawansowany plan musiał „tam na górze” powstać. I jeśli faktycznie wyglądał tak, jak to właśnie mi stanęło przed oczami...
Rany, nie chciałam się na to pisać. Naprawdę nie chciałam. Tylko że... czy to możliwe, że zmyśliłabym sobie maleńką iskierkę ekscytacji, łaskoczącą mnie w okolicach mostka, ilekroć obracałam wszystkie nareszcie zrozumiane wiadomości w myślowych palcach? Byłam tak zmęczona, że nawet nie zdążyłam się tego na dobre przestraszyć. A powinnam, sądząc po tym, jakie miny mieli pozostali.
Kurt patrzył na mnie z powagą i lekkim niedowierzaniem, jakby sam nie był pewien, czy aby na pewno powinien się martwić. Być może nadal wierzył w to, że zaraz powiem, że żartowałam, po czym znowu mógłby się na mnie wkurzyć i rzuconym celnie komentarzem kolejny raz udowodnić mi, że jestem niczego niewartą gówniara. Sylwia uniosła jedną brew, zaskoczona, ale i dziwnie zła, spięta, jakby oczekiwała z mojej strony jakiejś większej reakcji, jakby widziała we mnie zagrożenie, ale jednocześnie nie do końca wierzyła w to, by mogło dosięgnąć akurat jej. Babcia przede wszystkim się zmartwiła i bardzo, ale to bardzo spoważniała. Jej łagodne do tej pory rysy twarzy zamieniły się wręcz w stal, a w źrenicach pojawiło się coś, co nie pozwoliłoby już nikomu wątpić w to, że w tym słabym ludzkim ciele może kryć się jeden z najpotężniejszych smoków, jakie chodziły po Ziemi. Zdawało mi się, że żadne z nich nie oddycha, a sekundy przeciągają się w wieczność.
Zaciśnięta na kubku z herbatą dłoń zaczynała mi już poważnie drżeć, a buzujący w piersi ogień sprawiał niemal fizyczny ból. Bałam się. Bałam się, ale jednocześnie czułam się jak naćpana, co było... cudowne. Rozpierała mnie siła, pewność siebie i zdecydowanie, jakich nie czułam jeszcze nigdy. Nie wiedziałam, czym były, ale przyjemność sprawiało mi to, że dzięki nim nie miałam wątpliwości, że jeśli tylko zapragnęłabym zrobić im wszystkim krzywdę, byłabym do tego zdolna. Musieliby wreszcie się ze mną liczyć...
O czym ja myślałam, do cholery?
Przygryzłam dolną wargę niemal do krwi i zacisnęłam w pięść wolną dłoń, wbijając paznokcie w jej miękkie wnętrze. Ból pozwolił mi nieco otrzeźwieć. Zaczerpnęłam długiego, drżącego tchu, który w ogólnej ciszy zabrzmiał głośno jak wystrzał armatni. Spróbowałam dla uspokojenia myśli skupić się na czymkolwiek innym – powiodłam wzrokiem po tak znajomym wnętrzu, które od zawsze jawiło mi się jako bezpieczny azyl, mając nadzieję, że kolejny raz zdołam odnaleźć w nim ten okruch poczucia stabilności, który sprawiał, że po prostu dobrze się tutaj czułam. Meblościanka malowana lakierem na wysoki połysk i prezentująca się w jej wnętrzu kolekcja porcelany były tak boleśnie znajome, że zaraz udało mi się przywołać jakieś niezobowiązujące wspomnienie z dzieciństwa, nad którym mogłam się chwilę poznęcać. Za oknem właśnie zachodziło słońce, barwiąc okna pobliskich bloków z wielkiej płyty na wszystkie barwy ognia.
Ogień...
Nie umiałam panować nad ogniem, a mało brakowało, bym popadła w obsesję na jego punkcie, dorównującą tej, która męczyła wyverny. Czyżby jednak to do nich było mi bliżej, niż do smoków?
Ostatecznie skupiłam wzrok za oknem. Ciemność zapadała zaskakująco szybko, niemalże w oczach słońca i rozświetlonych okien było coraz mniej. Jako małe dziecko miałam zawsze wrażenie, że gdy jestem w mieszkaniu babci, jestem całkowicie bezpieczna. Że na zewnątrz czai się coś groźnego, coś, czemu nie powinnam pchać się na oczy, ale tutaj, w bezpiecznych czterech ścianach przesiąkniętych zapachem różanych perfum i delikatnym, aczkolwiek tak znajomym smrodkiem kulek na mole, nie może wydarzyć się nic złego.
Nihal... – Ciszę ostatecznie zdecydowała się przerwać babcia. Jej głos okazał się dziwnie cichy, niski i lekko drżący, aczkolwiek dobrze udało jej się zamaskować targający nią niepokój. – Co masz na myśli? Ktoś ci coś powiedział? Dowiedziałaś się czegoś, czy...
Rany, oczywiście, że nie! – Słodki głos Sylwii wciął się w połowę zdania jak świeżo naostrzony nóż w kostkę masła. – Chce mnie nastraszyć. Rzucasz mi wyzwanie, mała?
Jakimś cudem udało mi się przełknąć napad wściekłości.
Nie zamierzam rzucać ci wyzwania, chyba że nie przestaniesz mnie prowokować – wycedziłam. – Powiedziałam to, co stało się dla mnie jasne. Nikt mi nic nie mówił. Po prostu wystarczyło spojrzeć na sprawę z nieco innej perspektywy... Dziwię się, że tyle czasu nam to umykało.
Nie wydaje mi się, żeby Rada Smoków myślała o tym w ten sposób. – Staruszka po tym, jak rzuciła młodej smokonce ostre spojrzenie, zabrzmiała na bardzo ostrożną. – Tak, z pewnością obawiają się Dagona, ale... dlaczego miałabyś chcieć dokończyć jego dzieło? Przecież masz własny rozum i jesteś w stanie przeciwstawić się jego podszeptom, obojętnie, jak uciążliwe by były. Bo on nie jest w stanie zapanować nad twoim ciałem.
Mówiąc krótko: jaki według nich miałabyś mieć interes w rujnowaniu świata? – podsumował Kurt, z trzaskiem odstawiając kubek po kawie na ławę. – Jestem pewien, że nie o to im chodzi.
Więc o co? – Obejrzałam się na niego z politowaniem. Rany, czy oni byli ślepi? A podobno to ja jestem małolatą, która na niczym się nie zna. I której nawet nie warto ratować, bo są setki zniewolonych o wiele wartościowszych ode mnie.
Nie wiedzą, co mogło się z tobą stać przez domieszkę krwi wyverna. Nie wiedzą, jakimi mocami dysponujesz, i to ich przeraża – wyjaśniła babcia. Robiła wszystko, by uspokoić mnie na odległość, lecz chyba sama widziała, że coś kiepsko jej to idzie. Gotowało się we mnie coraz bardziej.
I dlatego, że nie znają tych mocy, robiliby sobie ze mnie wroga? – Uniosłam sarkastycznie jedną brew i roześmiałam się sucho. Musiałam wyglądać i brzmieć jak wariatka. – Na początku też tak myślałam, ale... zastanówcie się sami. Poważnie myślicie, że mogą być tak głupi? Gdyby bali się moich mocy, zrobiliby wszystko, bym nigdy się od nich nie odwróciła. Postępowaliby tak, bym już do końca życia pałała do nich nieskończoną miłością – wiecie, kwiatki, serduszka, motylki, pszczółki, masz mój miecz i te sprawy. – Palcami postawiłam w powietrzu znak cudzysłowu. – Gdyby mieli gwarancję, że jestem całkiem normalna, tylko inaczej uzdolniona, chcieliby tę moją moc wykorzystać. A oni się jej boją wykorzystywać. Boją się ją nawet obudzić. Robią wszystko, bym była tak słaba, by nie być w stanie im podskoczyć... a coś za tym musi być, chyba nie zaprzeczycie.
Kurt w zamyśleniu pokiwał głową.
Być może – powiedział bardzo powoli. – Ale nadal nie powiedziałaś, dlaczego uważasz, że miałabyś dokończyć dzieła Dagona. Moc zbliżona do wyverniej nie jest odpowiednim argumentem. Moc jest tylko narzędziem, od ciebie zależy, jak ją wykorzystasz, więc nie widzę powiązania.
Dopiero co uważałeś, że zupełnie tej mocy nie mam. – Znowu się roześmiałam mało sympatycznie. – Ciekawe, że nagle tak łatwo uwierzyłeś w jej istnienie.
Dziewczyno, mów wreszcie, o co ci chodzi – syknęła Sylwia. Jej jasne oczy zdawały się ciskać błyskawice, napięte mięśnie na przedramionach rysowały się tuż pod skórą tak wyraźnie, że mogłabym się na niej anatomii uczyć.
Skrzywiłam się i zawahałam. Bo o co mi chodzi?
O coś, o czym z pewnością nie chciałam mówić. O coś, co wiedziałam teoretycznie od dawna, lecz nigdy nie uznałam za na tyle istotne, by rozpowiadać o tym na prawo i lewo. Coś, co do tej pory uznawałam za sekret Dagona, którego przecież nie mogłam nikomu zdradzić, bo wtedy nie byłby już sekretem. On powierzył mi go w zaufaniu, choć i tak nie był ku temu chętny. Pozwolił mi na to, bym wyciągnęła na wierzch jego najgłębiej do tej pory skrywaną część, więc tak bardzo nie w porządku zdawało mi się to, że miałabym komukolwiek to powiedzieć...
Zwłaszcza że dopiero teraz, w kontekście tego, o czym mówiłam przed chwilą, brzmiało to dopiero przerażająco. Wcześniej przyjęłam to za mało interesujący fakt – dość ciekawy element przeszłości, nad którym razem ze smokiem mogłam się dłuższą chwilę zastanowić, zaintrygowana, skąd to się mogło wziąć, ale w odkryciu tej zagadki nigdy nie widziałam swojego życiowego celu. Ot fajnie by było poznać rozwiązanie, ale w sumie do niczego by mi się ono nie przydało. Bo to przeszłość. Coś, co mocno wpłynęło na teraźniejszość, coś, co wywróciło ówczesny świat do góry nogami, ale już minęło. Tylko że...
Szlag.
Odezwiesz się wreszcie? – Sylwia zaczynała się poważnie denerwować. Nachyliła się w moją stronę, zwężając oczy w wąskie szparki. Kurt zezował na nią z niepokojem, gotów szybko zareagować, gdyby dziewczynie puściły nerwy i jednak zdecydowała się mnie zaatakować.
Tylko dlaczego właściwie ona tak mnie nienawidziła? Na dobrą sprawę nawet ze sobą nie rozmawiałyśmy. Przez tak krótki czas, jaki się znałyśmy, po prostu nie miałam szans zaleźć jej za skórę na tyle, by móc wyzwolić takie emocje. Choćbym miała wybitny talent do robienia sobie wrogów, to zdecydowanie by mnie przerosło.
Za cokolwiek bym się nie brała, doszukiwałam się wokół siebie logiki. Logika była czymś, na czym opierałam się w każdej sytuacji i na co powoływałam w razie wszystkich problemów. W zachowaniu ślicznej smokonki nie było jej ani okrucha, przez co nurtowało mnie tak mocno, że już powoli zaczynałam mieć na jego punkcie obsesję.
Nihal, nie mamy całego dnia – pogoniła mnie babcia, również zaczynając się niecierpliwić chwilowym zawieszeniem tematu. – Jeśli wiesz coś, co może nam pomóc, powiedz o tym jak najszybciej.
Potrząsnęłam głową w próżnej nadziei, że w ten sposób zdołam uporządkować rozbiegające się myśli.
Wiecie, bo jest problem – wyznałam powoli, czekając na jakikolwiek protest ze strony Dagona, lecz smok uparcie milczał. – Moc sama w sobie... Nie wiem, czy ona istnieje. Nigdy nie zdołałam się nią posłużyć, nigdy jej nie wyczuwałam. Nawet jeśli gdzieś tam jest, nie ma wpływu na moje decyzje, ale... Dagon miał coś takiego... – Zacięłam się. Kompletnie nie wiedziałam, jak powinnam ubrać wszystko w słowa.
Chciałabym móc powiedzieć, że powinnaś się uspokoić i porozmawiamy o tym później, ale niestety nie mogę. – Babcia wstała powoli, podeszła do mnie i zaczęła masować mi kark i ramiona. Dopóki jej zaskakująco silne palce nie zaczęły uciskać obolałych mięśni, nie zdawałam sobie sprawy, że są aż tak napięte. – Proszę, powiedz to. Cokolwiek to jest...
Dagon nie wywołał rebelii tylko dlatego, że miał taki kaprys – palnęłam jak najszybciej, by nie mieć czasu na rozmyślenie się.
Smoki wyrządziły mu ogromną krzywdę – spróbowała wtrącić się Sylwia. – Więziły go przez wiele lat...
Nie o to mi chodzi – przerwałam jej mało sympatycznie, ale jakoś tak nie umiałam obudzić wyrzutów sumienia. – Dagon po prostu... musiał to zrobić. To pragnienie siedziało w nim głęboko, jak... jak pasożyt, który podsuwał mu obce myśli, tak chyba najlepiej to określić. To było jak narzucona mu obca wola. Ta wola kazała mu wyrwać Drzewo Świata z korzeniami i je spalić. On nie miał na to ochoty – bo na co byłoby mu to potrzebne? – ale musiał to zrobić, bo w pewnym momencie już nie panował nad samym sobą. Walczył z tym, ale nie zdołał wygrać...
Jeśli myślałam, że początkowa cisza po zaczęciu tematu była ciężka, to w tej chciałam po prostu skulić się i wpełznąć w najgłębszą dziurę, gdzie nie dosięgłyby mnie żadne problemy. Wszyscy wbijali we mnie niedowierzające spojrzenia, niemal słyszałam obracające się w ich głowach trybiki. Powietrze zaczynało cuchnąć strachem. Dagon w mojej głowie kręcił się niespokojnie, powarkując w języku, którego nie potrafiłam rozpoznać.
Jesteś pewna?
Aż obejrzałam się na Kurta, bo mało brakło, a nie uwierzyłabym, że on to powiedział. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam, by się bał, a teraz był wręcz przerażony.
Tak, jestem pewna – niemal wyszeptałam. – Sam mi o tym powiedział.
Drzewo Świata żyje – szepnęła Sylwia. Od razu skupiłam całą uwagę na niej.
Poważnie? – Głos miałam chyba identyczny jak Kurt.
Mardram zdołał odratować jego niewielki kawałek po tym, jak zabił Dagona. To dlatego zginął przez jego zwolenników – wyjaśniła chłodnym tonem moja babcia. – Przed swoją śmiercią na szczęście zdołał przekazać maleńką sadzonkę Imagowi, swojej prawej ręce.
Kurt skinął lekko głową. Imago był jego smoczym Patronem.
Chcecie powiedzieć, że Drzewo Świata żyje? – powtórzyłam uparcie, choć doskonale wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.
Tak, Nihal. Świat byłby zupełnie inny, gdyby było całkowicie martwe. – Palce babci zacisnęły się na moich ramionach z siłą imadła.
Poczułam się tak, jakby nagle uszło ze mnie całe powietrze. Opadłam bezwładnie na oparcie fotela i ukryłam twarz w dłoniach, już czując zbierający się gdzieś za oczami atak migreny.
O Boże...
Co jest? – Sylwia zaczęła niespokojnie kręcić się na swoim miejscu. – Czy ona...?
Kurna, dziewczyno, mogłabyś się na chwilę zamknąć?! – krzyknęłam na nią, nie przejmując się już niczym. Co z tego, co pomyślą sobie inni, skoro i tak byłam skończona? Miałam to kompletnie gdzieś. – Świat mi się zawalił, jakbyś się nie zorientowała! Parę minut ciszy to chyba nie jest dużo!
Uspokój się! – Babcia potrząsnęła mną lekko i zmusiła, bym spojrzała jej w oczy. – Posłuchaj mnie...
Jak ja mam się uspokoić, skoro właśnie się zorientowałam, że ta moja wersja naprawdę trzyma się kupy? – Odepchnęłam jej dłonie, bliska histerii. – Nawet nie macie pojęcia, jaką ja miałam nadzieję, że powiecie mi, że zwariowałam i pieprzę od rzeczy! A wy co? Drzewo Świata żyje! Czyli powód, dla którego Rada Smoków się mnie boi, ma się świetnie. Powód, dla którego może mi odpieprzyć tak bardzo, że... – Nic więcej nie zdołało mi przejść przez ściśnięte gardło. Poczułam, jak po policzku płynie mi pierwsza zdradziecka łza, wytyczając lodowatą ścieżkę na rozpalonej jak od gorączki skórze. A tak bardzo nie chciałam okazywać słabości przed Sylwią...
I przed Kurtem. Przede wszystkim przed Kurtem. Ale właściwie jakie to ma znaczenie? Obojętnie, kim by się nie okazała, i tak by mnie nie pokochał. A ja bez niego nie mogłam nawet oddychać...
Boże, jeśli tak to miało wyglądać, jeśli serce miało tak boleć, to ja chyba naprawdę miałam się ucieszyć z tego swojego niezbyt optymistycznego przeznaczenia. No bo co mi pozostało? Nie mam nikogo, kto trzymałby mnie przy normalności. Nie mam nikogo, dla kogo chciałabym walczyć z tym czymś, co miało się o mnie prędzej czy później upomnieć...
Nic mnie nie trzymało. Świat już nieraz mi udowodnił, że zawsze będę miała pod górkę. Więc czemu by nie udowodnić światu, że to on powinien liczyć się ze mną, a nie odwrotnie...?
O czymkolwiek teraz myślisz – przestań!
Spojrzałam na Kurta jak na kogoś zupełnie obcego. Przez szklące się oczy wydawał się zniekształcony, jakby znajdował się za grubą, niemiłosiernie ubrudzoną szybą.
Nie chcę zagłady świata, czy co tam by oznaczało zniszczenie tego krzaczka – warknęłam. – Ale czasem sobie myślę, że niektórym naprawdę by się to przydało... Świat jest beznadziejny, może jednak trzeba by na nim raz na jakiś czas posprzątać?
Tak, to miał być żart. Mocno nietrafiony, porządnie naciągany i z pewnością nieśmieszny, ale jednak żart. Nie spodziewałam się, że dostanę po nim z liścia w twarz.
Au! – zawyłam i złapałam się natychmiast za piekący policzek. – Kurde, powaliło cię?!
Kurt stał tuż przede mną z lekko przechyloną głową. Nie przejął się niedowierzaniem i złością w moich oczach, wręcz przeciwnie – odetchnął z ulgą na ich widok i odsunął się, robiąc miejsce babci.
Za co to?! – zdenerwowałam się, nie mogąc wyjść z szoku. Przez chwilę chciałam zerwać się z fotela i złapać go za rękę, zmusić, by znowu spojrzał mi w oczy, ale babcia powstrzymała mnie stanowczym gestem.
Odpływałaś nam – wyjaśnił bardzo szczegółowo. – Oczy na chwilę zmieniły ci kolor.
Że co? – Chciałam wyjąć z kieszeni telefon, by przejrzeć się w wyświetlaczu, lecz niestety nie zdołałam natrafić na niego palcami. Zgubiłam go?
Musimy porozmawiać z Radą Smoków – zadecydowała babcia. – Tutaj naprawdę dzieje się coś dziwnego.
Ku zgorszeniu wszystkich zebranych, parsknęłam dzikim śmiechem. Minęło naprawdę dużo czasu, zanim zdołałam się uspokoić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz