niedziela, 11 października 2020

22. Are you ready?

 

Siedziba Rady Smoków o wiele bardziej niż urząd przypominała orientalny pałac, jaki mógłby powstać jedynie w wyobraźni jednego z twórców bajek Disney'a. Jak można się łatwo domyślić, mnie, miłośniczkę wszystkiego, co choć odrobinę przypomina baśń i wybija się ponad przeciętność, zafascynował właściwie od pierwszego wejrzenia. Już wtedy, gdy pojawiłam się w nim pierwszy raz, gdy miałam jakieś osiem lat, dosłownie zaniemówiłam na jego widok i przez dłuższy czas nie byłam w stanie niczego z siebie wykrztusić, choć gdy byłam dzieckiem, nie potrafiłam nawet chwilę usiedzieć w miejscu spokojnie. Upstrzony miliardem smukłych wież o spiczastych dachach we wszelkich możliwych barwach i wspaniałymi płaskorzeźbami przedstawiającymi legendarne smoki, z lśniącymi w promieniach słońca witrażami w łukowato sklepionych oknach i powiewającymi proporcami wyszywanymi złotą nicią, wysoki zamek z pomarańczowo-beżowego kamienia potrafił sprawić, że zapragnęłam oddać mu szacunek. Przymknąć się, przestać nerwowo podrygiwać i natrętnie wypytywać o wszystko i zatrzymać się na moment, przytłoczona zapachem minionych wieków, czających się w zagłębieniach murów.

Teraz też byłam w szoku, gdyż zapamiętałam go jako o wiele mniejszy. I pewnie gdybym była w choć odrobinę lepszym nastroju, chciałabym zatrzymać się przynajmniej na chwilę i nacieszyć oczy wspaniałym widokiem, lecz...

No właśnie. Obecność Kurta u mojego boku – Kurta, który znajdował się tak blisko, ale jednocześnie niewyobrażalnie daleko, zupełnie dla mnie nieosiągalny – ciążyła mi jak kamień uwiązany u szyi. Nie wiedziałam, ile zdołam tak wytrzymać, ale wątpiłam, bym miała przed sobą przynajmniej rok. Ten ból okazywał się coraz gorszy z każdym dniem, z każdą sekundą spędzoną u jego boku.

Wiedziałam, że powinnam przy okazji spytać Radę, czy to mogła być miłość do Przeznaczonego. Tylko czy zdołam znaleźć na to chwilę? I czy zdołam nie zdenerwować się na nich wcześniej do tego stopnia, bym miała ochotę potem tak się otwierać?

Wątpiłam. Ale nie zaszkodzi spróbować.

Tylko spokojnie. – Babcia, jakby wyczuwając mój nastrój, położyła mi dłoń na ramieniu i ścisnęła mocno, pragnąc przywołać mnie do porządku. Obejrzałam się na nią i skinęłam z wdzięcznością głową, mocno zaciskając szczęki.

Wyglądała zupełnie inaczej – jednocześnie obco i tak pięknie, że chciałabym częściej ją taką widywać. Z dość mocnym, ale nieprzesadnym jak dla osoby w jej wieku makijażem, srebrnymi włosami ułożonymi w misterną fryzurę, w eleganckiej i bardzo prostej granatowej sukience i z dużym naszyjnikiem z czerwonych korali, pięknie komponującym się z pochodzącymi pewnie z tego samego kompletu kolczykami, sprawiała wrażenie młodszej o przynajmniej dziesięć lat. Dumnie wyprostowana, przemierzała prowadzącą do otwartych gościnnie wrót brukowaną aleję sprężystym krokiem właściwym komuś, kto przez lata doskonalił się w walce i pomimo wieku wcale nie zapomniał o możliwościach własnego ciała.

Dziedziczka Mardrama, najpotężniejszego smoka w historii, który stawił czoło Dagonowi, Zabójcy Drzewa Świata, i uśmiercił go. Nie śmiałam wątpić, że przez lata dzielenia z nim myśli nasiąkła miażdżącą odwagą i pewnością siebie starego smoka o łuskach w kolorze szmaragdów.

A ja? Czy nasiąkłam złem Dagona?

Czy Dagon w ogóle był zły, czy raczej... chory?

Musiałam przestać się kryć i denerwować. Musiałam dzisiaj uzyskać odpowiedzi na dręczące mnie wątpliwości, choćby miało mnie to kosztować reputację i te nieliczne przywileje, które zyskałam po zaginięciu pełnoprawnego Strażnika Berlina.

Pełnoprawnego? Do diabła, to ja byłam tutaj pełnoprawnym Strażnikiem Berlina, odkąd Lodrick Drake dorwał mojego brata.

Droga prowadząca do bram zamku była właściwie kamiennym arkadowym mostem, spinającym dwa końce szerokiej na blisko kilometr rozpadliny, której dnem płynęła szeroka, lecz stosunkowo płytka rzeka. Odkąd pamiętam, miejsce to pełniło funkcje bardziej reprezentacyjne niż obronne – w głębokich rynnach po obu stronach drogi, na której zmieścić mogły się obok siebie nawet dwa powozy, uzbierano wiele ton ziemi, umożliwiającej posadzenie drzew owocowych, a co kilka metrów ustawiono ławki, nad którymi zwieszały się eleganckie latarnie z kutego metalu. Ludzie z pobliskiego miasteczka traktowali to jak miejsce towarzyskich spotkań – na każdym kroku można było spotkać spacerujące pary lub przepychające się dzieci.

Oczywiście widok tych pierwszych cholernie mnie dobijał. Zwłaszcza gdy czułam co jakiś czas na sobie pełne złości spojrzenie Sylwii, wlokącej się dobre kilka kroków za nami. Kurt za to nie zwracał na mnie uwagi w nawet najmniejszym stopniu, choć byłam już tak zdesperowana, że aż swędziało mnie, by zacząć mu machać dłońmi przed twarzą. Wszystko, byleby tylko wreszcie zdjął tą maskę obojętności i skupienia...

Szlag, czy eliksiry miłosne to naprawdę tylko piękna bajka? Ile ja bym dała, by podrzucić mu jeden...

W ogromnej bramie, której skrzydła pokryto wykładanymi szlachetnymi kamieniami rzeźbami przedstawiającymi walczące smoki i wyverny, czekał na nas wysoki smokon w czarnym mundurze strażnika zamku. Zdziwiłam się nieco, widząc, że do boku ma przypasany zupełnie zwyczajny stalowy miecz, lecz szybko domyśliłam się, że te z rękojeściami smoków najwidoczniej były zarezerwowane jedynie dla Strażników i Egzekutorów.

Witam. – Mężczyzna ukłonił się babci i uścisnął dłoń Kurtowi. Z niejaką satysfakcją zauważyłam, że mój Przeznaczony o wyjątkowo idiotycznych włosach dorównuje mu wzrostem i szerokością ramion. W złoto-niebieskich oczach strażnika widziałam błyskający na jego widok szacunek.

Na mnie spojrzał z ledwie skrywaną ciekawością, na Sylwię zaś nie zwrócił uwagi wcale, co przyprawiło mnie o taki napad nerwowej wesołości, że mało się nie roześmiałam w głos.

Proszę za mną. – Zapraszającym gestem wskazał nam dziedziniec i ruszył przodem, przejmując rolę przewodnika.

I dobrze. Po tej jednej wizycie w dzieciństwie raczej nie zapamiętałam wystarczająco, by móc znaleźć oczekującą mnie Radę na własną rękę...

Wyłożony brukiem plac nie był wcale tak wielki, jak można by się spodziewać po fortecy tych rozmiarów. Zacieniony ze wszystkich stron dzięki wysokim murom obronnym, sprawiał raczej przytulne wrażenie. Po obu jego stronach znajdowały się niskie budynki o małych oknach i spadzistych dachach krytych czerwoną dachówką – stajnia, pomieszczenia gospodarcze i tak prozaiczny garaż, że mało nie zatrzymałam się tam jak wryta, pewna, że to jedynie fatamorgana. W Drugim Świecie samochody widywało się naprawdę sporadycznie, zdecydowana jego większość utonęła w wiecznym średniowieczu i nie zamierzała poddawać się nowoczesnym modom.

Weszliśmy po stromych schodach do wrót zamku i aż lśniącego złotem holu o podłodze wyłożonej czarno-białymi płytkami w motyw szachownicy. Ogromne pomieszczenie pełne było przedstawiających historyczne sceny malowideł, ciągów wielkich, kręconych schodów o złotych poręczach, prowadzących we wszystkie strony świata, promieni słonecznych wpadających przez ogromną rozetę wprawioną w nadproże i smokonów o kolorowych oczach, śpieszących się we własnych sprawach i nie zwracających na nas większej uwagi. Ogrom sali o malowanym suficie, znajdującym się wiele kondygnacji nad nami, sprawiał, że dźwięki rozchodziły się jak w sali kinowej. Pomimo ogólnego tłoku, było wręcz do przesady cicho.

Choć w skrytości ducha na to liczyłam, nie skierowaliśmy się w stronę schodów, tylko do jednego z bocznych korytarzy. Po jego lewej stronie ciągnął się rząd zamkniętych drzwi, po prawej zaś przez wielkie okna rozciągał się widok na arkadowy taras i mały kwadratowy ogródek, którego centralne miejsce zajmowała fontanna z rzeźbą w kształcie rozkładającego skrzydła smoka. Krzyżowo-żebrowe sklepienie zwieszało się dość nisko nad naszymi głowami, lecz nie było tam klaustrofobicznie. Dzięki ciepłej, żółto-pomarańczowej barwie kamienia, z którego wzniesiono wszystko wokół, miało się wrażenie, jakby cały czas świeciło słońce.

Korytarz płynnie przechodził w większą salę, z której po kilku wyślizganych tysiącami butów schodkach wchodziło się na spore podwyższenie. Dalej już znacznie szerszy, biegł prosto jak strzelił do widocznych w oddali drzwi dorównujących wielkością zamkowej bramie. Dopiero po dłuższej chwili spokojnego marszu zauważyłam, że prosty tutaj sufit wyłożono mozaiką układającą się w abstrakcyjne, koncentryczne wzory, od których mogło porządnie zakręcić się w głowie, jeśli przyglądać im się zbyt długo.

Rada już państwa oczekuje – odezwał się strażnik, zajmując pozycję obok ogromnych drzwi.

Babcia bez wahania sięgnęła do klamki w kształcie smoczego łba, lecz mnie właśnie wtedy obleciał strach.

Czego oni mogą ode mnie chcieć? – zapiszczałam żałośnie, cofając się kilka kroków, jakby to mogło sprawić, że stanę się zdolna do ucieczki. Szkoda tylko, że nogi tak mi się trzęsły, że pewnie przebyłabym najwyżej parę metrów i wyrąbała się na marmurową posadzkę.

Przecież wszystko ci już powiedziałam. – Siląc się na spokój, lecz z trudem ukrywając zniecierpliwienie, babcia podeszła do mnie i złapała mnie za ramiona tak, jakby chciała mną potrząsnąć. – Oni chcą tylko porozmawiać. To nasza najwyższa władza i muszą wiedzieć, co się dzieje, zwłaszcza że w tej chwili jesteśmy najlepiej poinformowanymi osobami. Tylko nam udało się znaleźć tak blisko Lodricka Drake'a i jego armii i ujść cało.

Ale czy bawiliby się w takie szopki? – Bezradnie rozłożyłam ręce, obejmując gestem otoczenie. – By mianować mnie Strażnikiem, pofatygowali się w odwiedziny.

Najwyraźniej teraz nie mogą. – Kobieta pokręciła z politowaniem głową, mając już dosyć moich histerii. – Czy nie jest tu odrobinę zbyt mało straży jak na to, by chcieli nas ukarać?

W milczeniu musiałam przyznać jej rację, lecz i tak gdy otworzyła szerzej ciężkie drzwi, zacisnęłam dłonie w pięści, by ukryć ich drżenie. Przełknęłam ślinę, pokonując ścisk w gardle, i udając o wiele pewniejszą siebie, niż w rzeczywistości się czułam, przekroczyłam próg wielkiej komnaty.

Sala, w której Rada Smoków przyjmowała interesantów, najbardziej ze wszystkiego przypominała mi wnętrze pięknej katedry. Krzyżowo-żebrowe sklepienie znajdowało się wysoko nad naszymi głowami, a w nawach po obu stronach wyłożonego marmurem korytarza pyszniły się wykładane szlachetnymi kamieniami obłędnie realistyczne rzeźby smoków. Misterne płaskorzeźby na smukłych kolumnach pokryto perłową farbą we wszelkich możliwych odcieniach różu, fioletu i bieli, co choć w teorii powinno przywodzić na myśl pałac lalki Barbie, wychodziło wręcz przepięknie. Na samym końcu pomieszczenia, w którym zmieściłby się nawet niewielki smok, w miejscu, w którym w katedrach powinien znajdować się ołtarz, mieściło się spore podwyższenie z rzeźbionym stołem z ciemnego drewna, za którym zasiadała Rada, oświetlana różnokolorowymi promieniami słońca wpadającymi przez barwione szkła ogromnej rozety mieszczącej się za ich plecami.

Miałam wrażenie, że jak tylko znalazłam się w środku, spojrzenia całej trójki utkwiły we mnie. Odziani w zupełnie niedzisiejsze, jak na mój gust kojarzące się z Japonią jedwabne szaty – żółtą, zieloną i fioletową – wyglądali jak sędziowie szykujący się do ukarania nas w najgorszy możliwy sposób.

Witamy. – Jako pierwsza jak zwykle odezwała się Tanja, choć była tylko zastępcą przewodniczącego, do którego powinno należeć otwarcie spotkania. – Zdajemy sobie sprawę z tego, jak uciążliwa może być podobna podróż w obecnych czasach, dlatego postaramy się zająć wam jak najmniej czasu.

Tak czy siak, dla mnie zabrzmiało to jak zapowiedź pogadanki rozciągającej się na kilka lat świetlnych. Z ledwością powstrzymałam się od nerwowego odruchu sprawdzenia, czy z moimi paznokciami wszystko jest w porządku, i zmusiłam się do stania prosto w miejscu z obojętnym wyrazem twarzy.

Również witamy – odezwała się babcia mocnym głosem. Albo zupełnie nie odziedziczyłam po niej genów aktorstwa, albo naprawdę była spokojna i wręcz wyluzowana. – Jak się domyślam, zostaliśmy wezwani w sprawie Lodricka Drake'a i niedawnych przejść związanych z jego armią?

Nie tylko, ale o tym za chwilę. – Słowa Tanji sprawiły, że na odsłoniętych ramionach rozsypała mi się gęsia skórka. – Owszem, pragnęlibyśmy usłyszeć coś więcej o tej sprawie. W istocie dotarły do nas jedynie pogłoski.

W okolicy Poczdamu Nihal natknęła się na patrol Drake'a. – Kurt wziął na siebie ciężar rozwinięcia historii. – Została pojmana, zapewne w celu wcielenia do armii.

Czy można wiedzieć, jak to wyglądało? – Trzeci z Rady przyjrzał mi się jak ciekawemu eksponatowi na muzealnej wystawie. – Czy została pani poddana zaklęciu posłuszeństwa?

Przez chwilę chciałam spytać, o jakie zaklęcie chodzi – czy raczej od kiedy to wiadomo, o jakie zaklęcie chodzi – ale nazwanie mnie panią na tyle zbiło mnie z tropu, że przez chwilę nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.

Nie próbowali na mnie żadnego rodzaju magii – wykrztusiłam, gdy wreszcie przypomniałam sobie, jak zmuszało się struny głosowe do posłuszeństwa. – Można powiedzieć, że mnie testowali. Zakuli mnie w łańcuchy i kazali walczyć z posłusznymi im smokonami. Nadzorował to mężczyzna, który chyba faktycznie był samym Drake'iem.

Tanja z ciekawością, której nawet nie starała się zbytnio maskować, nachyliła się nad blatem stołu, chłonąc moje słowa.

Czy w pani obecności padły jakieś słowa, które mogą być dla nas w tej chwili istotne?

Znaczy ja w ogóle nie jestem pewna, czy to był Drake – pospieszyłam błyskawicznie ze sprostowaniem. – Żartobliwie nazywał siebie smoczym psychologiem, ale wydawało mi się, że wśród strażników miał nieco zbyt wysokie poważanie i... – Potrząsnęłam głową, mając nadzieję, że w ten sposób uporządkuję myśli. – Nie wiem, co o nim sądzić. W jednym momencie dawał mi do zrozumienia, że jestem słaba i nawet do niczego im się nie przydam, by za chwilę twierdzić, że coś we mnie jest. Na tych całych testach chyba poradziłam sobie lepiej, niż się spodziewał, ale... Udawał zaskoczonego, ale chyba tylko po to, by ukryć przed innymi, że potwierdziły się jakieś jego obawy lub nadzieje. Może wiedział, czyją Dziedziczką jestem, to nie tak trudno wykombinować. Niestety niczego więcej się nie dowiedziałam, bo jako „następny etap”, jak to określili, dostałam do walki Kurta, a on pomógł mi się stamtąd wydostać.

Egzekutorze, jakim cudem się tam dostałeś? – Przewodniczący Rady spojrzał na Kurta z jeszcze większą ciekawością, niż na mnie.

To nie było zbyt trudne. – Kurt zachowywał się jak żołnierz – w pełni profesjonalnie i wręcz beznamiętnie, odpowiadał na pytania bez chwili zwłoki. – Wystarczyło dać się złapać. Jak się okazuje, jesteśmy obserwowani praktycznie przez cały czas. Gdy udać słabszego lub kontuzjowanego, pojawiają się błyskawicznie.

A jak to możliwe, że te ich zaklęcia na ciebie nie podziałały? – spytałam, wchodząc niezbyt z tego zadowolonej Tanji w słowo.

Po prostu wiedziałem, czego się spodziewać. Szkolono mnie do tego.

To się dowiedziałam... Nie zdołałam się powstrzymać od szczeniackiego wywrócenia oczami.

By odwrócić uwagę patroli Drake'a, wraz z Sylwią zaatakowałyśmy od zewnątrz. – Babcia włączyła się do rozmowy. – O dziwo, praktycznie nie napotkałyśmy oporu.

Co nie zmienia faktu, że niepotrzebnie naraziłyśmy życie dla jakiejś smarkuli – syknęła Sylwia. Miała szczęście, że Przewodniczący Rady zaraz skierował na nią pałające złością spojrzenie, bo gdyby nie to, pewnie rzuciłabym się jej do gardła. Miałam już serdecznie dość jej dogadywania, a wyglądało na to, że z każdą godziną spędzoną w moim towarzystwie jedynie się rozkręca.

Podobnie jak moja destrukcyjna wściekłość, nad którą coraz trudniej było mi zapanować. Dobijało mnie, że jedynym, co mogłam w takiej chwili robić, było zaciskanie dłoni w pięści w próżnej nadziei, że ból, jaki przynosi wbijanie paznokci w miękką skórę, zdoła mnie otrzeźwić. Jak na razie, sprawdzało się to cokolwiek marnie.

No co? – burknęła Sylwia, rozkładając ramiona w przepraszającym geście, jakby chciała powiedzieć „przykro mi, ale takie są fakty”. – Chyba sami pokazaliście, że ta dziewczyna nie jest wiele warta. Skoro nawet jej nie przeszkoliliście...

Sylwio! – Tanja poderwała się ze swojego miejsca, o mało nie przewracając ciężkiego, rzeźbionego krzesła o wysokim oparciu, w które wprawiono kilka skrzących się w słońcu rubinów. – Zamilcz, natychmiast!

Usta ślicznej brunetki ułożyły się w wielkie „o”, a ona sama cofnęła się kilka kroków, jakby dostała właśnie w twarz. Nie powiem, mnie również zamurowało, bo za nic nie spodziewałam się, że ktokolwiek z nich stanie w mojej obronie.

Chyba że to nie była moja obrona, tylko chęć zaprowadzenia porządku. No cóż. A podobno nie jestem optymistką, skąd więc ta nadzieja na poprawę w pierwszych myślach, jakie przychodzą mi do głowy w podobnych sytuacjach? Idiotyzm. Chyba już nieraz przekonałam się, że nie mam na co liczyć.

Ale przecież... – Sylwia najwyraźniej nie wiedziała, kiedy powinna trzymać język za zębami, choć ja na jej miejscu schowałabym się w najczarniejszej dziurze bez sekundy wahania, gdyby Tanja zwróciła się do mnie z takim wyrazem twarzy. – Przecież wy sami zachowujecie się tak, jakby była do niczego. I ona jest do niczego, mogę za to poręczyć. Nie wiem, o co teraz...

Teraz chodzi o to, byś wreszcie przestała mówić – wycedził Kurt przez zaciśnięte zęby, nie zdoławszy powstrzymać się od lekkiego uniesienia warg, by zademonstrować dziewczynie zaostrzone kły.

Okej, jeśli wcześniej zamurowało mnie niewystarczająco, to teraz zamieniłam się wręcz w definicję tego określenia.

Kurt... – pisnęła jeszcze, lecz nareszcie zacisnęła usta i skłoniła pokornie głowę, gdy z gardła Egzekutora wydobyło się z pewnością nieludzkie warknięcie.

Sylwio, upominaliśmy cię w tej kwestii już wielokrotnie – powiedziała Tanja. – To już jest ostatnie ostrzeżenie. Tym razem umilkniesz i będziesz odzywać się jedynie wtedy, gdy ktoś cię o to poprosi lub będziesz mieć ważne wskazówki odnośnie naszej sprawy. Jeszcze jedno potknięcie, i będziemy musieli cię stąd wyprosić. Czy to jasne?

Tak – wydukała, nie zdoławszy podnieść wzroku. Aż mi się zrobiło jej w tamtej chwili szkoda... ale tylko odrobinę.

Tanja zeszła powoli z podwyższenia, zbierając fałdy wyszywanej lśniącą nicią fioletowej szaty, w której kojarzyła mi się z orientalną królową, piękna pomimo zaawansowanego wieku i – delikatnie mówiąc – obfitej tuszy. Dumnie wyprostowana, podeszła do nas z wysoko zadartym podbródkiem, całą swoją postawą sugerując, że należał jej się szacunek.

Dobrze, myślę, że zdołacie sobie dalej beze mnie poradzić – rzuciła w stronę mężczyzn z Rady. – Chciałabym teraz porozmawiać z Nihal na osobności, jeśli to nie problem.

Owszem, to był problem, o czym jasno świadczyło chociażby to, że na sam pomysł omal nie ległam trupem na pięknej posadzce z żyłkowanego marmuru. Ale co ja tam miałam do gadania? Skinęłam potulnie głową, posłałam babci ostatnie błagające o ratunek lub chociażby modlitwę spojrzenie i grzecznie poszłam za kobietą w stronę sprytnie ukrytych za rzeźbą rozkładającego skrzydła smoka drzwi, znajdujących się po lewej stronie komnaty.

Tak, miałam pietra, ale chyba nietrudno się tego domyślić. Dlaczego ona chciała ze mną rozmawiać na osobności? W ciągu niedługiej drogi wąskim korytarzem zdążyłam dokonać pełnego rachunku sumienia, lecz wydawało mi się, że nie zrobiłam niczego aż tak złego, by zasłużyć sobie na aż taką uwagę...

Dotarłyśmy do wielkiej komnaty, która od razu skojarzyła mi się z salą balową. Zupełnie pozbawiona mebli, lecz niezwykle strojna – z wysadzaną czarno-białymi płytkami posadzką, ścianami z rzeźbionego, malowanego w zdecydowanej większości na złoto drewna i z sufitem, na którym dostrzegłam przepięknie wykonane sceny ze smoczych legend, stylem i fakturą kojarzące mi się odrobinę z malowidłami biblijnymi, wręcz ociekała przepychem. Ogromny kryształowy żyrandol rzucał tęczowe refleksy, obłędnie skrząc się w promieniach wpadającego przez wysokie okna słońca, a w centralnym miejscu naprzeciwko nas znajdował się wysoki balkon o fantazyjnie giętej barierce, na który musiano zapewne wchodzić z wyższego piętra, gdyż nie dostrzegłam nigdzie drzwi mogących prowadzić na klatkę schodową.

Zatrzymałam się pośrodku przytłaczającego bogactwem pomieszczenia i powiodłam wzrokiem wokół, nie zdoławszy powstrzymać bezbrzeżnego zachwytu. Jako smokon, uwielbiałam wszystko, co się świeci. Legendy o smoczym zamiłowaniu do skarbów, biżuterii i każdego przedmiotu, który tylko się świeci, wcale nie były tak przesadzone, jak niektórzy uważali. Długo nie mogłam zmusić się nawet do zamknięcia ust, co z boku musiało wyglądać po prostu idiotycznie, ale jakoś nie umiałam się opanować w obliczu czegoś tak olśniewającego.

Nihal, chciałabym z tobą porozmawiać.

Głos Tanji wyrwał mnie z czegoś na kształt transu. Zaraz spoważniałam i szybko skupiłam na niej wzrok, starając się ukryć głęboko ponownie kiełkujący gdzieś w okolicy serca strach.

Nie mogłam nie zauważyć, że pomimo swojego piękna sala zdawała się być pułapką. Jeśli nie było gdzieś przemyślnie ukrytego przejścia, to wąziutki korytarz, którym się tu dostałyśmy, był jedyną drogą ewakuacji, stara smokonka obecnie zaś mi go skutecznie blokowała. Nie mogłam tylko rozpoznać, czy ustawiła się tak świadomie, czy raczej był to czysty przypadek, w którym od razu, jak to ja, zaczynałam się doszukiwać spisku przeciwko sobie.

Dlaczego? – wyrwało mi się. Czego ona ode mnie chciała? Co sprawiło, że tak nagle się mną zainteresowała? Dlaczego w ogóle nie mogła ze mną rozmawiać przy wszystkich, a zwłaszcza przy reszcie Rady, której przecież nieformalnie i tak przewodziła? Nie dało się w końcu ukryć tego, że choć z tytułu była jedynie zastępczynią Przewodniczącego, tak naprawdę obaj mężczyźni słuchali się jej we wszystkim. Zawsze to ona pierwsza zajmowała głos i miała najwięcej do powiedzenia, a mi nieraz zdawało się, że Przewodniczący i drugi smokon, którego pozycji nigdy nie zapamiętałam, w rzeczywistości służą jedynie do tego, by dodawać jej wizerunkowi majestatu. Chociaż nie mogłam zaprzeczyć, że ta mocno starsza Rosjanka o nadal zdradzających prawdziwe piękno rysach twarzy trzymała nasze społeczeństwo w dobrym stanie, radząc sobie z nim doskonale.

Szkoda tylko, że sprawę ze mną w tak pięknym stylu zaprzepaściła. Ale może teraz chce mnie przeprosić?

Jasne, licz na to. Żeby potem było ci tylko bardziej głupio, gdy się okaże, że chodziło o coś zupełnie innego. Świetny przepis na przyszłość, Czarnołuska. Inni to by się mogli od ciebie uczyć...

Oj, Nihal... – Tanja zmarszczyła brwi i pokręciła głową z dezaprobatą, jakbym w jakiś sposób ją rozczarowała. Ale czego się spodziewała? Że ochoczo przyklasnę temu pomysłowi i z zapałem nadstawię uszu?

Dlaczego chcecie nagle ze mną rozmawiać? – Tak jest, dopiero się rozkręcałam, a podsycona przez Sylwię wściekłość zaatakowała mnie ze zdwojoną mocą. Nie potrafiłam się zatrzymać, gdy już raz pozwoliłam jej znaleźć ujście. Jedynym, co mogłam zrobić, było brnąć w to głębiej, mając przy okazji nadzieję, że nie zrobię z siebie kompletnej idiotki.

Chociaż... Cholera, złoszczące się kobiety dzielą się podobno na dwa rodzaje: te, które są przerażające, i te, które są urocze i zabawne. Coś tak czułam, że ze swoim wzrostem, wagą i jasnymi włosami mogłam wyjść jedynie na tą drugą. To jednak mnie nie powstrzymało.

Nigdy nie chcieliście mieć ze mną niczego do czynienia – drążyłam, nie dając kobiecie dojść do słowa. – Unikaliście kontaktu ze mną do tego stopnia, by zupełnie mnie olać, gdy przyszło do szkolenia, a z tego, co wiem, zdarzyło się tak pierwszy raz w historii. Według was to, że wybrał mnie nieodpowiedni smok, było już odpowiednim powodem, by potraktować mnie jak trędowatą i umyć ręce od czegokolwiek, co ze mną związane. Nawet Strażniczką zrobiliście mnie tylko dlatego, że skończyły wam się opcje! Dlaczego nawet tego tytułu nie chcieliście mi przyznać? Dlaczego odrzucaliście mnie, choć nigdy nie dałam wam powodu, byście tak robili?

Nihal, nigdy nie chcieliśmy, żebyś była Strażniczką – powiedziała Tanja, jakimś cudem zdoławszy wejść mi w słowo.

No właśnie o tym mówię! – parsknęłam. – Jedynym, czego chcieliście, było...

Nie chcieliśmy, żebyś była Strażniczką, bo pragnęliśmy, byś została Egzekutorem, gdy osiągniesz pełnoletniość.

Zamarłam w połowie ruchu, z dłonią uniesioną w trakcie ognistego gestu. Szczęka opadła mi prawie do samej ziemi.

Że co? – wydukałam wreszcie. – Ja Egzekutorem? Naprawdę myślisz, że teraz w to uwierzę? Przecież przez was nie przeszłam podstawowego szkolenia.

Nie przeszłaś, ponieważ w tym wieku byłaś jeszcze zbyt niestabilna. Uspokój się, bo właśnie chcę ci wszystko wyjaśnić – ofuknęła mnie, groźnie nachylając się w moją stronę. – Nie tego przypadkiem chciałaś?

Oczywiście, że tak – prychnęłam. – Ale chciałam prawdziwych wyjaśnień, a nie kolejnych kłamstw.

Więc mówię ci prawdę. To ty nie chcesz jej słuchać. – Rozłożyła bezradnie dłonie, co jedynie wyeksponowało szerokość rękawów i kunszt wyszywań szaty. Przez chwilę poczułam pokusę, by spróbować jej dotknąć.

No to słucham. – Ja dla odmiany skrzyżowałam ręce na piersi i wycofałam się lekko, ze sceptycyzmem unosząc jedną brew. Wątpiłam, bym mogła usłyszeć coś, co by mnie satysfakcjonowało. To wszystko brzmiało jak na razie jak próba wciśnięcia mi bajki, po której powinnam zacząć ich kochać.

Wiemy co nieco o Dagonie, znamy się więc na rodzaju wpływu, jaki mógłby na ciebie wywrzeć, choćby przez to, że sam nie potrafi z tym walczyć...

A skąd wy możecie o tym wiedzieć, skoro smok może mieć tylko jednego dziedzica? Nie mieliście gdzie tego sprawdzić, skoro to ja nim jestem. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek pytał mnie o zdanie.

Czy pozwolisz mi wreszcie dokończyć? – zdenerwowała się, wreszcie ukazując krztynę swojego prawdziwego charakteru. Jakoś mi nie pasowała do niej ta wersja łagodnej cioci.

Proszę.

Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić.

To nie jest żadna tajemnica, bo już za życia Dagon zmagał się z... powiedzmy, że klątwą. Vurd miewa naprawdę negatywny wpływ na smoki, a przede wszystkim nie łączy się z magią. Teoretycznie więc powstanie mieszanki smoka i wyverna nie powinno być możliwe, skoro wyverny były istotami czystego vurda, zaś smoki dziećmi magii stworzonymi przez nie na ich własne podobieństwo. Dagon był... szalony i wiemy, że w tak młodym wieku nie poradziłabyś sobie z jego wpływem. Gdybyś przeszła szkolenie i uległa mu, z pewnością stanowiłabyś dla nas ogromne zagrożenie. Musieliśmy zaczekać, aż dojrzejesz na tyle, by uodpornić się na jego szaleństwo.

Częściowo jestem w stanie w to wszystko uwierzyć. Tylko jakoś nie trzyma mi się kupy to, że nie powiedzieliście mi o niczym wcześniej. – Odpowiedziałam jej twardym spojrzeniem. – Sami wyhodowaliście we mnie nienawiść.

Nienawiść? – Tym razem wyglądała tak, jakbym zdołała ją zaskoczyć. – Ty nas nienawidzisz?

Wychowaliście mnie w poczuciu, że to wy mnie nienawidzicie. Nienawiść rodzi nienawiść. Myślałam, że to oczywiste. – Potrząsnęłam głową, nie potrafiąc zebrać myśli. – Chciałabym w to wszystko uwierzyć, ale... wymyślenie tego akurat teraz, gdy potrzebujecie mojej pomocy, byłoby dla was całkiem wygodne. Nie umiem tego nie zauważyć.

Mówimy ci to nie dlatego, że cię potrzebujemy. Chociaż i w tym jest trochę prawdy. – W jej spojrzeniu pojawiła się stal. – Mówimy to dlatego, że chcemy sprawdzić, czy naprawdę jesteś już na tyle silna, by zacząć szkolenie na Egzekutora.

Nie chcę żadnego pieprzonego szkolenia na Egzekutora – parsknęłam, chociaż tak naprawdę kusiło mnie, by przyjąć propozycję. – Naprawdę myślicie, że teraz się ucieszę i podam wam łapkę na zgodę?

Nihal, kochanie, ty nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, kim jesteś!

Ponownie mnie zatkało, lecz tym razem już dokumentnie. Bowiem Tanja, niezwyciężona kobieta, która trzymała w garści drugą najpotężniejszą społeczność obu światów, która na zawołanie miała setki świetnie przeszkolonych smokonów i zawsze sprawiała wrażenie twardej i wręcz nieczułej, nagle załamała ręce.

Jakby już samo to, że powiedziała do mnie „kochanie”, nie wystarczyło aż nadto.

Uświadom mnie. Kim jestem? – syknęłam, udając, że nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia, choć nie było w tym ani odrobiny prawdy. W środku aż zaczynałam się trząść, zdezorientowana i dziwnie bezradna. Nienawidziłam sytuacji, w których nie wiedziałam, na czym stoję.

Nie masz pojęcia, jaka moc w tobie drzemie i co to może oznaczać – powiedziała z dziwną rezygnacją. – Nie rozumiesz, że my po prostu nie możemy traktować cię jak innych smokonów, bo nie jesteś taka jak reszta z nas. Nie jesteś i nigdy nie będziesz. Jesteś czymś, co nie ma prawa istnieć i nikt nie wie, jakimi prawami powinno się rządzić. My sami stąpamy po omacku i nie jest to dla nas sytuacja ani trochę przyjemna. Myślisz, że mamy serca z kamienia? Że nie rozumiemy, że ciebie to krzywdzi, że to okrutne? Oczywiście, że rozumiemy. Ale my nie możemy postąpić inaczej!

Myślę, że nie jestem aż tak głupia, by nie móc sobie tego przyswoić – warknęłam. – Z mojej perspektywy wygląda to zupełnie inaczej.

Och, Nihal... – Ukryła twarz w dłoniach i odwróciła się ode mnie, wzdychając ciężko.

Zastanawiałam się, co takiego powinnam zrobić. Obserwowałam ją, jak błądzi wzrokiem po rzeźbieniach na ścianach i malowidłach na suficie, jakby szukała czegoś konkretnego, i milczałam, czekając na ciąg dalszy. Powoli zaczynałam się trząść od rozpierających mnie emocji, a było ich tyle, że nie zdołałabym ich nawet nazwać. Razem tworzyły coś, co ani trochę mi się nie podobało.

Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego padło akurat na ciebie? – spytała wreszcie dziwnie cichym głosem. – Mam na myśli to, dlaczego Dagon nie wybrał na swojego Dziedzica mężczyzny.

Zastanawiałam się – przyznałam.

Widzisz, w świecie zawsze musi panować równowaga. Mężczyźni mają swoje atuty, przez które nieraz wydaje im się, że stoją o wiele wyżej od nas, lecz w rzeczywistości... po prostu są inni. My też mamy swoje mocne strony, w których z kolei oni niedomagają. – Roześmiała się lekko. – Podczas gdy społeczność wyvernów zdominowana jest przez mężczyzn, a kobiet, zwłaszcza tych wpływowych, jest wśród nich porażająco mało, to wśród smokonów kobiety zawsze wiodły prym. Spójrz choćby na mnie i na twoją babcię.

Tak, musiałam przyznać, że coś w tym było. Ale milczałam, czekając na ciąg dalszy.

Na przestrzeni wieków okazało się po prostu, że to, co przypadło w udziale smokonom, o wiele lepiej rozwija się w kobiecych rękach. To kobiety zajmują u nas najważniejsze stanowiska, to o nich częściej jest głośno, to one zapisują się na kartach historii. Nie można odmówić naszym mężczyznom siły i odwagi, o czym sama z pewnością się przekonałaś na przykładzie swojego brata i Kurta, lecz to my zawsze dzierżyłyśmy faktyczną władzę. Myślę, że to dlatego wraz z wyvernami tak doskonale się uzupełniamy. Zawsze była i będzie między nami konkurencja, zwłaszcza przez wzgląd na to, jak potoczyła się historia i jak wiele konfliktów nas podzieliło, lecz nie można zaprzeczyć, że uzupełniamy się doskonale. Gdyby zabrakło wyvernów, zabrakłoby nas... tak samo jak jest z kobietami i mężczyznami. – Umilkła na chwilę, a jej oczy błysnęły jaskrawym fioletem. – Jedynym, co mi w tym obrazie idealnej równowagi nie pasowało, od zawsze byli Egzekutorzy. Wśród wyvernów nie ma żadnego silnego zrzeszenia kobiet. Wśród nas jest ogromnie potężne zrzeszenie mężczyzn. Już od dawna pragnęłam coś z tym zrobić, pokazać, że my, kobiety, również nadajemy się na tak odpowiedzialne stanowiska... stąd na przykład mianowanie Sylwii.

Sylwia nie nadaje się na Egzekutora – warknęłam. – Jest impulsywna, pozbawiona współczucia, nielogiczna i zwyczajnie okrutna. Wydaje mi się, że to nie są najlepsze cechy. Chyba że chce się stworzyć oddział żądnych krwi zabijaków, a nie elitarne wojsko.

Masz rację. Ja również zdaję sobie sprawę z wad Sylwii. – Uniosła znacząco jedną brew, uśmiechając się półgębkiem. – Podobnie jak z twoich.

Na parę chwil zapanowała cisza, podczas której tylko mierzyłyśmy się spojrzeniami. Przemknęło mi przez głowę, że jesteśmy do siebie o wiele bardziej podobne, niż kiedykolwiek chciałabym przyznać – obie zbyt dumne, nieco zapatrzone w siebie i twardo obstające przy swoim, cokolwiek by się nie działo. Tylko że Tanja w przeciwieństwie do mnie potrafiła wyciągnąć rękę na zgodę. Czy to nie czyniło jej lepszą ode mnie?

Nihal, moja propozycja jest jasna – powiedziała wreszcie, uznawszy, że nie ma co dłużej czekać, aż jakkolwiek to skomentuję. – Dagon wybrał ciebie, bo wiedział, że zostaniesz silną kobietą. Ja również postanowiłam tym właśnie się kierować, ufając jego osądowi. Zostań Egzekutorką.

A gdzie tu jest kruczek?

Tym razem dostrzegłam w jej oczach uznanie.

Po prostu zanim do czegokolwiek dojdzie, chciałabym coś sprawdzić.

Czekałam, aż jakoś to dokończy, lecz w końcu nie wytrzymałam.

Co konkretnie?

Podeszła do mnie, ponownie przybierając łagodniejszy wyraz twarzy. Spięłam się, gdy objęła mnie ramieniem, lecz rozluźniłam się, gdy nabrałam pewności, że naprawdę nie miała względem mnie żadnych złych zamiarów. Po prostu chciała mnie wesprzeć... Być może faktycznie miała wyrzuty sumienia przez to, jak musiała mnie przez lata traktować?

Bo może było w tym ziarno prawdy i rzeczywiście tak było lepiej? Tego się nie dowiem, a żadna z nas nie ma takiej mocy, by naprawić błędy przeszłości. Jedynym, co mogę zrobić, jest spróbować im wybaczyć. Nie zapomnieć, nie zrezygnować z czujności, ale podjąć próbę zakopania topora wojennego, skoro sami się z tym do mnie zgłosili.

Nihal, chcę sprawdzić, czy jesteś już na to gotowa – powiedziała powolnym, spokojnym tonem, zachowując się trochę tak, jakby chciała udobruchać dzikie zwierzę. – Ten eksperyment na pewno ci się nie spodoba, ale jest konieczny, bym mogła zadecydować, czy podejmiesz szkolenie na Egzekutora, czy może jednak powinnam dać ci na to jeszcze kilka lat. Zgadzasz się? Jesteś w stanie podjąć ryzyko?

Zastanawiałam się tylko chwilę, mimo wszystko ciekawa tego, co mnie czeka.

Zgadzam się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz