Cisza, która
zapanowała w salonie niewielkiego mieszkania babci, była tak gęsta,
że niemal czułam, jak zaczyna mnie dusić, oblepiając cząsteczki
tlenu tak, bym za nic nie zdołała wciągnąć ich do płuc.
Zaczynałam powoli się krztusić milczeniem i zalegającym między
nami niedowierzaniem, lecz nie opuszczałam wzroku. Ogień, który
zaczął palić mnie w piersi już jakiś czas temu, za nic nie
zamierzał dać się ugasić i podejrzewałam, że już dawno
przekroczył tę granicę, poza którą zmieniał się w niemożliwy
do okiełznania, niekontrolowany pożar. Sama nie umiałam określić,
czy jestem bardziej wściekła, czy zła. Czy może jednak zagubiona,
o ile to było najlepsze słowo, jakim mogłam określić uczucie,
jakie opanowało mnie, gdy wszystkie elementy układanki składającej
się na moje życie wskoczyły nagle na właściwe miejsca. Obraz,
który dzięki temu powstał, bynajmniej nie przypadł mi do gustu, a
faktów, do których doszłam, niestety nie dało się już cofnąć.
Tak, miałam w życiu
wiele sytuacji, których nie rozumiałam. Czułam, że mogą w jakiś
sposób się ze sobą łączyć, że stoi za nimi coś więcej, ale
pokornie przyjmowałam do wiadomości fakt, że nigdy nie będzie mi
dane poznać, czym to coś więcej konkretnie jest. Akceptowałam to,
bo zwyczajnie nie widziałam innej możliwości. Tak miało być. Tak
było od zawsze. Poniekąd przyzwyczaiłam się do tego, szukanie
odpowiedzi na własną rękę chwilami postrzegając jako zakłócanie
ustalonego porządku rzeczy. Z niewiedzą było mi wygodniej. Męczyła
mnie, i to czasem do tego stopnia, że nie byłam w stanie myśleć o
niczym innym, ale jakoś nigdy nie na tyle, by wziąć sprawy we
własne ręce. I tak sobie trwałam. Żyłam, złościłam się,
napotykałam na kolejne sytuacje, których nie umiałam wyjaśnić,
obojętnie, jak bardzo bym się starała, i... nie robiłam nic
więcej. Z lenistwa? Ze strachu? Sama nie wiem. Nad tym też się nie
zastanawiałam. Chyba każdy ma tak, że zdarza mu się zachowywać
nielogicznie, nawet jeśli sam doskonale o tym wie i zdaje sobie
sprawę z tego, że mógłby to zmienić, aczkolwiek zwyczajnie nie
ma ochoty. A teraz...
Cóż, teraz, w jednej
krótkiej chwili spojrzałam na to wszystko pod nieco innym kątem i
to, co do tej pory wydawało się zupełnie niejasne, nagle nabrało
takiej przejrzystości, że aż sama się dziwiłam, jakim cudem
mogłam nie wpaść na to do tej pory. Przecież to tak idiotycznie,
śmiesznie wręcz proste! I nikt się nie zorientował? Roześmiałabym
się i pewnie nie mogłabym przestać, gdybym tylko miała na to
siłę.
Nie wierzyłam w Boga.
Chociaż może inaczej: nie tyle w Niego nie wierzyłam, co na tyle
często wątpiłam w Jego istnienie, bym wolała tego tematu nie
poruszać, aczkolwiek nigdy nie miałam wątpliwości, że nad
światem jednak czuwa jakaś wyższa siła. Kimkolwiek była –
Bogiem, bezimienną boginią, całym panteonem, pierwszym smokiem,
losem czy czymkolwiek innym – musiała przygotowywać dla mnie
jakiś wyjątkowo paskudny plan, skoro to wszystko tak się nagle
zaczynało układać... To niemożliwe, bym była dziedziczką Dagona
tak po prostu. Coś musiało się wydarzyć, bo tak po prostu działa
świat. Coś musi za tym być. Przez domieszkę krwi wyverna Dagon
nie powinien mieć możliwości stworzenia Dziedzica, a skoro tak się
stało, jakiś bardziej zaawansowany plan musiał „tam na górze”
powstać. I jeśli faktycznie wyglądał tak, jak to właśnie mi
stanęło przed oczami...
Rany, nie chciałam się
na to pisać. Naprawdę nie chciałam. Tylko że... czy to możliwe,
że zmyśliłabym sobie maleńką iskierkę ekscytacji, łaskoczącą
mnie w okolicach mostka, ilekroć obracałam wszystkie nareszcie
zrozumiane wiadomości w myślowych palcach? Byłam tak zmęczona, że
nawet nie zdążyłam się tego na dobre przestraszyć. A powinnam,
sądząc po tym, jakie miny mieli pozostali.
Kurt patrzył na mnie z
powagą i lekkim niedowierzaniem, jakby sam nie był pewien, czy aby
na pewno powinien się martwić. Być może nadal wierzył w to, że
zaraz powiem, że żartowałam, po czym znowu mógłby się na mnie
wkurzyć i rzuconym celnie komentarzem kolejny raz udowodnić mi, że
jestem niczego niewartą gówniara. Sylwia uniosła jedną brew,
zaskoczona, ale i dziwnie zła, spięta, jakby oczekiwała z mojej
strony jakiejś większej reakcji, jakby widziała we mnie
zagrożenie, ale jednocześnie nie do końca wierzyła w to, by mogło
dosięgnąć akurat jej. Babcia przede wszystkim się zmartwiła i
bardzo, ale to bardzo spoważniała. Jej łagodne do tej pory rysy
twarzy zamieniły się wręcz w stal, a w źrenicach pojawiło się
coś, co nie pozwoliłoby już nikomu wątpić w to, że w tym słabym
ludzkim ciele może kryć się jeden z najpotężniejszych smoków,
jakie chodziły po Ziemi. Zdawało mi się, że żadne z nich nie
oddycha, a sekundy przeciągają się w wieczność.
Zaciśnięta na kubku z
herbatą dłoń zaczynała mi już poważnie drżeć, a buzujący w
piersi ogień sprawiał niemal fizyczny ból. Bałam się. Bałam
się, ale jednocześnie czułam się jak naćpana, co było...
cudowne. Rozpierała mnie siła, pewność siebie i zdecydowanie,
jakich nie czułam jeszcze nigdy. Nie wiedziałam, czym były, ale
przyjemność sprawiało mi to, że dzięki nim nie miałam
wątpliwości, że jeśli tylko zapragnęłabym zrobić im wszystkim
krzywdę, byłabym do tego zdolna. Musieliby wreszcie się ze mną
liczyć...
O czym ja myślałam,
do cholery?
Przygryzłam dolną
wargę niemal do krwi i zacisnęłam w pięść wolną dłoń,
wbijając paznokcie w jej miękkie wnętrze. Ból pozwolił mi nieco
otrzeźwieć. Zaczerpnęłam długiego, drżącego tchu, który w
ogólnej ciszy zabrzmiał głośno jak wystrzał armatni. Spróbowałam
dla uspokojenia myśli skupić się na czymkolwiek innym –
powiodłam wzrokiem po tak znajomym wnętrzu, które od zawsze jawiło
mi się jako bezpieczny azyl, mając nadzieję, że kolejny raz
zdołam odnaleźć w nim ten okruch poczucia stabilności, który
sprawiał, że po prostu dobrze się tutaj czułam. Meblościanka
malowana lakierem na wysoki połysk i prezentująca się w jej
wnętrzu kolekcja porcelany były tak boleśnie znajome, że zaraz
udało mi się przywołać jakieś niezobowiązujące wspomnienie z
dzieciństwa, nad którym mogłam się chwilę poznęcać. Za oknem
właśnie zachodziło słońce, barwiąc okna pobliskich bloków z
wielkiej płyty na wszystkie barwy ognia.
Ogień...
Nie umiałam panować
nad ogniem, a mało brakowało, bym popadła w obsesję na jego
punkcie, dorównującą tej, która męczyła wyverny. Czyżby jednak
to do nich było mi bliżej, niż do smoków?
Ostatecznie skupiłam
wzrok za oknem. Ciemność zapadała zaskakująco szybko, niemalże w
oczach słońca i rozświetlonych okien było coraz mniej. Jako małe
dziecko miałam zawsze wrażenie, że gdy jestem w mieszkaniu babci,
jestem całkowicie bezpieczna. Że na zewnątrz czai się coś
groźnego, coś, czemu nie powinnam pchać się na oczy, ale tutaj, w
bezpiecznych czterech ścianach przesiąkniętych zapachem różanych
perfum i delikatnym, aczkolwiek tak znajomym smrodkiem kulek na mole,
nie może wydarzyć się nic złego.
– Nihal... – Ciszę
ostatecznie zdecydowała się przerwać babcia. Jej głos okazał się
dziwnie cichy, niski i lekko drżący, aczkolwiek dobrze udało jej
się zamaskować targający nią niepokój. – Co masz na myśli?
Ktoś ci coś powiedział? Dowiedziałaś się czegoś, czy...
– Rany, oczywiście,
że nie! – Słodki głos Sylwii wciął się w połowę zdania jak
świeżo naostrzony nóż w kostkę masła. – Chce mnie nastraszyć.
Rzucasz mi wyzwanie, mała?
Jakimś cudem udało mi
się przełknąć napad wściekłości.
– Nie zamierzam
rzucać ci wyzwania, chyba że nie przestaniesz mnie prowokować –
wycedziłam. – Powiedziałam to, co stało się dla mnie jasne.
Nikt mi nic nie mówił. Po prostu wystarczyło spojrzeć na sprawę
z nieco innej perspektywy... Dziwię się, że tyle czasu nam to
umykało.
– Nie wydaje mi się,
żeby Rada Smoków myślała o tym w ten sposób. – Staruszka po
tym, jak rzuciła młodej smokonce ostre spojrzenie, zabrzmiała na
bardzo ostrożną. – Tak, z pewnością obawiają się Dagona,
ale... dlaczego miałabyś chcieć dokończyć jego dzieło? Przecież
masz własny rozum i jesteś w stanie przeciwstawić się jego
podszeptom, obojętnie, jak uciążliwe by były. Bo on nie jest w
stanie zapanować nad twoim ciałem.
– Mówiąc krótko:
jaki według nich miałabyś mieć interes w rujnowaniu świata? –
podsumował Kurt, z trzaskiem odstawiając kubek po kawie na ławę.
– Jestem pewien, że nie o to im chodzi.
– Więc o co? –
Obejrzałam się na niego z politowaniem. Rany, czy oni byli ślepi?
A podobno to ja jestem małolatą, która na niczym się nie zna. I
której nawet nie warto ratować, bo są setki zniewolonych o wiele
wartościowszych ode mnie.
– Nie wiedzą, co
mogło się z tobą stać przez domieszkę krwi wyverna. Nie wiedzą,
jakimi mocami dysponujesz, i to ich przeraża – wyjaśniła babcia.
Robiła wszystko, by uspokoić mnie na odległość, lecz chyba sama
widziała, że coś kiepsko jej to idzie. Gotowało się we mnie
coraz bardziej.
– I dlatego, że nie
znają tych mocy, robiliby sobie ze mnie wroga? – Uniosłam
sarkastycznie jedną brew i roześmiałam się sucho. Musiałam
wyglądać i brzmieć jak wariatka. – Na początku też tak
myślałam, ale... zastanówcie się sami. Poważnie myślicie, że
mogą być tak głupi? Gdyby bali się moich mocy, zrobiliby
wszystko, bym nigdy się od nich nie odwróciła. Postępowaliby tak,
bym już do końca życia pałała do nich nieskończoną miłością
– wiecie, kwiatki, serduszka, motylki, pszczółki, masz mój miecz
i te sprawy. – Palcami postawiłam w powietrzu znak cudzysłowu. –
Gdyby mieli gwarancję, że jestem całkiem normalna, tylko inaczej
uzdolniona, chcieliby tę moją moc wykorzystać. A oni się jej boją
wykorzystywać. Boją się ją nawet obudzić. Robią wszystko, bym
była tak słaba, by nie być w stanie im podskoczyć... a coś za
tym musi być, chyba nie zaprzeczycie.
Kurt w zamyśleniu
pokiwał głową.
– Być może –
powiedział bardzo powoli. – Ale nadal nie powiedziałaś, dlaczego
uważasz, że miałabyś dokończyć dzieła Dagona. Moc zbliżona do
wyverniej nie jest odpowiednim argumentem. Moc jest tylko narzędziem,
od ciebie zależy, jak ją wykorzystasz, więc nie widzę powiązania.
– Dopiero co
uważałeś, że zupełnie tej mocy nie mam. – Znowu się
roześmiałam mało sympatycznie. – Ciekawe, że nagle tak łatwo
uwierzyłeś w jej istnienie.
– Dziewczyno, mów
wreszcie, o co ci chodzi – syknęła Sylwia. Jej jasne oczy zdawały
się ciskać błyskawice, napięte mięśnie na przedramionach
rysowały się tuż pod skórą tak wyraźnie, że mogłabym się na
niej anatomii uczyć.
Skrzywiłam się i
zawahałam. Bo o co mi chodzi?
O coś, o czym z
pewnością nie chciałam mówić. O coś, co wiedziałam
teoretycznie od dawna, lecz nigdy nie uznałam za na tyle istotne, by
rozpowiadać o tym na prawo i lewo. Coś, co do tej pory uznawałam
za sekret Dagona, którego przecież nie mogłam nikomu zdradzić, bo
wtedy nie byłby już sekretem. On powierzył mi go w zaufaniu, choć
i tak nie był ku temu chętny. Pozwolił mi na to, bym wyciągnęła
na wierzch jego najgłębiej do tej pory skrywaną część, więc
tak bardzo nie w porządku zdawało mi się to, że miałabym
komukolwiek to powiedzieć...
Zwłaszcza że dopiero
teraz, w kontekście tego, o czym mówiłam przed chwilą, brzmiało
to dopiero przerażająco. Wcześniej przyjęłam to za mało
interesujący fakt – dość ciekawy element przeszłości, nad
którym razem ze smokiem mogłam się dłuższą chwilę zastanowić,
zaintrygowana, skąd to się mogło wziąć, ale w odkryciu tej
zagadki nigdy nie widziałam swojego życiowego celu. Ot fajnie by
było poznać rozwiązanie, ale w sumie do niczego by mi się ono nie
przydało. Bo to przeszłość. Coś, co mocno wpłynęło na
teraźniejszość, coś, co wywróciło ówczesny świat do góry
nogami, ale już minęło. Tylko że...
Szlag.
– Odezwiesz się
wreszcie? – Sylwia zaczynała się poważnie denerwować. Nachyliła
się w moją stronę, zwężając oczy w wąskie szparki. Kurt
zezował na nią z niepokojem, gotów szybko zareagować, gdyby
dziewczynie puściły nerwy i jednak zdecydowała się mnie
zaatakować.
Tylko dlaczego
właściwie ona tak mnie nienawidziła? Na dobrą sprawę nawet ze
sobą nie rozmawiałyśmy. Przez tak krótki czas, jaki się
znałyśmy, po prostu nie miałam szans zaleźć jej za skórę na
tyle, by móc wyzwolić takie emocje. Choćbym miała wybitny talent
do robienia sobie wrogów, to zdecydowanie by mnie przerosło.
Za cokolwiek bym się
nie brała, doszukiwałam się wokół siebie logiki. Logika była
czymś, na czym opierałam się w każdej sytuacji i na co
powoływałam w razie wszystkich problemów. W zachowaniu ślicznej
smokonki nie było jej ani okrucha, przez co nurtowało mnie tak
mocno, że już powoli zaczynałam mieć na jego punkcie obsesję.
– Nihal, nie mamy
całego dnia – pogoniła mnie babcia, również zaczynając się
niecierpliwić chwilowym zawieszeniem tematu. – Jeśli wiesz coś,
co może nam pomóc, powiedz o tym jak najszybciej.
Potrząsnęłam głową
w próżnej nadziei, że w ten sposób zdołam uporządkować
rozbiegające się myśli.
– Wiecie, bo jest
problem – wyznałam powoli, czekając na jakikolwiek protest ze
strony Dagona, lecz smok uparcie milczał. – Moc sama w sobie...
Nie wiem, czy ona istnieje. Nigdy nie zdołałam się nią posłużyć,
nigdy jej nie wyczuwałam. Nawet jeśli gdzieś tam jest, nie ma
wpływu na moje decyzje, ale... Dagon miał coś takiego... –
Zacięłam się. Kompletnie nie wiedziałam, jak powinnam ubrać
wszystko w słowa.
– Chciałabym móc
powiedzieć, że powinnaś się uspokoić i porozmawiamy o tym
później, ale niestety nie mogę. – Babcia wstała powoli,
podeszła do mnie i zaczęła masować mi kark i ramiona. Dopóki jej
zaskakująco silne palce nie zaczęły uciskać obolałych mięśni,
nie zdawałam sobie sprawy, że są aż tak napięte. – Proszę,
powiedz to. Cokolwiek to jest...
– Dagon nie wywołał
rebelii tylko dlatego, że miał taki kaprys – palnęłam jak
najszybciej, by nie mieć czasu na rozmyślenie się.
– Smoki wyrządziły
mu ogromną krzywdę – spróbowała wtrącić się Sylwia. –
Więziły go przez wiele lat...
– Nie o to mi chodzi
– przerwałam jej mało sympatycznie, ale jakoś tak nie umiałam
obudzić wyrzutów sumienia. – Dagon po prostu... musiał to
zrobić. To pragnienie siedziało w nim głęboko, jak... jak
pasożyt, który podsuwał mu obce myśli, tak chyba najlepiej to
określić. To było jak narzucona mu obca wola. Ta wola kazała mu
wyrwać Drzewo Świata z korzeniami i je spalić. On nie miał na to
ochoty – bo na co byłoby mu to potrzebne? – ale musiał to
zrobić, bo w pewnym momencie już nie panował nad samym sobą.
Walczył z tym, ale nie zdołał wygrać...
Jeśli myślałam, że
początkowa cisza po zaczęciu tematu była ciężka, to w tej
chciałam po prostu skulić się i wpełznąć w najgłębszą
dziurę, gdzie nie dosięgłyby mnie żadne problemy. Wszyscy wbijali
we mnie niedowierzające spojrzenia, niemal słyszałam obracające
się w ich głowach trybiki. Powietrze zaczynało cuchnąć strachem.
Dagon w mojej głowie kręcił się niespokojnie, powarkując w
języku, którego nie potrafiłam rozpoznać.
– Jesteś pewna?
Aż obejrzałam się na
Kurta, bo mało brakło, a nie uwierzyłabym, że on to powiedział.
Chyba jeszcze nigdy nie widziałam, by się bał, a teraz był wręcz
przerażony.
– Tak, jestem pewna –
niemal wyszeptałam. – Sam mi o tym powiedział.
– Drzewo Świata żyje
– szepnęła Sylwia. Od razu skupiłam całą uwagę na niej.
– Poważnie? – Głos
miałam chyba identyczny jak Kurt.
– Mardram zdołał
odratować jego niewielki kawałek po tym, jak zabił Dagona. To
dlatego zginął przez jego zwolenników – wyjaśniła chłodnym
tonem moja babcia. – Przed swoją śmiercią na szczęście zdołał
przekazać maleńką sadzonkę Imagowi, swojej prawej ręce.
Kurt skinął lekko
głową. Imago był jego smoczym Patronem.
– Chcecie powiedzieć,
że Drzewo Świata żyje? – powtórzyłam uparcie, choć doskonale
wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.
– Tak, Nihal. Świat
byłby zupełnie inny, gdyby było całkowicie martwe. – Palce
babci zacisnęły się na moich ramionach z siłą imadła.
Poczułam się tak,
jakby nagle uszło ze mnie całe powietrze. Opadłam bezwładnie na
oparcie fotela i ukryłam twarz w dłoniach, już czując zbierający
się gdzieś za oczami atak migreny.
– O Boże...
– Co jest? – Sylwia
zaczęła niespokojnie kręcić się na swoim miejscu. – Czy
ona...?
– Kurna, dziewczyno,
mogłabyś się na chwilę zamknąć?! – krzyknęłam na nią, nie
przejmując się już niczym. Co z tego, co pomyślą sobie inni,
skoro i tak byłam skończona? Miałam to kompletnie gdzieś. –
Świat mi się zawalił, jakbyś się nie zorientowała! Parę minut
ciszy to chyba nie jest dużo!
– Uspokój się! –
Babcia potrząsnęła mną lekko i zmusiła, bym spojrzała jej w
oczy. – Posłuchaj mnie...
– Jak ja mam się
uspokoić, skoro właśnie się zorientowałam, że ta moja wersja
naprawdę trzyma się kupy? – Odepchnęłam jej dłonie, bliska
histerii. – Nawet nie macie pojęcia, jaką ja miałam nadzieję,
że powiecie mi, że zwariowałam i pieprzę od rzeczy! A wy co?
Drzewo Świata żyje! Czyli powód, dla którego Rada Smoków się
mnie boi, ma się świetnie. Powód, dla którego może mi odpieprzyć
tak bardzo, że... – Nic więcej nie zdołało mi przejść przez
ściśnięte gardło. Poczułam, jak po policzku płynie mi pierwsza
zdradziecka łza, wytyczając lodowatą ścieżkę na rozpalonej jak
od gorączki skórze. A tak bardzo nie chciałam okazywać słabości
przed Sylwią...
I przed Kurtem. Przede
wszystkim przed Kurtem. Ale właściwie jakie to ma znaczenie?
Obojętnie, kim by się nie okazała, i tak by mnie nie pokochał. A
ja bez niego nie mogłam nawet oddychać...
Boże, jeśli tak to
miało wyglądać, jeśli serce miało tak boleć, to ja chyba
naprawdę miałam się ucieszyć z tego swojego niezbyt
optymistycznego przeznaczenia. No bo co mi pozostało? Nie mam
nikogo, kto trzymałby mnie przy normalności. Nie mam nikogo, dla
kogo chciałabym walczyć z tym czymś, co miało się o mnie prędzej
czy później upomnieć...
Nic mnie nie trzymało.
Świat już nieraz mi udowodnił, że zawsze będę miała pod górkę.
Więc czemu by nie udowodnić światu, że to on powinien liczyć się
ze mną, a nie odwrotnie...?
– O czymkolwiek teraz
myślisz – przestań!
Spojrzałam na Kurta
jak na kogoś zupełnie obcego. Przez szklące się oczy wydawał się
zniekształcony, jakby znajdował się za grubą, niemiłosiernie
ubrudzoną szybą.
– Nie chcę zagłady
świata, czy co tam by oznaczało zniszczenie tego krzaczka –
warknęłam. – Ale czasem sobie myślę, że niektórym naprawdę
by się to przydało... Świat jest beznadziejny, może jednak trzeba
by na nim raz na jakiś czas posprzątać?
Tak, to miał być
żart. Mocno nietrafiony, porządnie naciągany i z pewnością
nieśmieszny, ale jednak żart. Nie spodziewałam się, że dostanę
po nim z liścia w twarz.
– Au! – zawyłam i
złapałam się natychmiast za piekący policzek. – Kurde, powaliło
cię?!
Kurt stał tuż przede
mną z lekko przechyloną głową. Nie przejął się niedowierzaniem
i złością w moich oczach, wręcz przeciwnie – odetchnął z ulgą
na ich widok i odsunął się, robiąc miejsce babci.
– Za co to?! –
zdenerwowałam się, nie mogąc wyjść z szoku. Przez chwilę
chciałam zerwać się z fotela i złapać go za rękę, zmusić, by
znowu spojrzał mi w oczy, ale babcia powstrzymała mnie stanowczym
gestem.
– Odpływałaś nam –
wyjaśnił bardzo szczegółowo. – Oczy na chwilę zmieniły ci
kolor.
– Że co? –
Chciałam wyjąć z kieszeni telefon, by przejrzeć się w
wyświetlaczu, lecz niestety nie zdołałam natrafić na niego
palcami. Zgubiłam go?
– Musimy porozmawiać
z Radą Smoków – zadecydowała babcia. – Tutaj naprawdę dzieje
się coś dziwnego.
Ku zgorszeniu
wszystkich zebranych, parsknęłam dzikim śmiechem. Minęło
naprawdę dużo czasu, zanim zdołałam się uspokoić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz