– Nie będę spotykać
się z Radą Smoków – powiedziałam twardym głosem, gdy napad
nerwowej wesołości ostatecznie mi minął.
Wszyscy wbijali we mnie
wzrok. W ciszy zapadłej nagle w niewielkim salonie mieszkania babci
pojawiło się ciężkie, dławiące napięcie, które zaczęło
udzielać się także mi, ale dzielnie nie dałam niczego po sobie
poznać.
Nie dałam po sobie
poznać tego, że tak naprawdę opcja zobaczenia się z Radą Smoków
obudziła we mnie przejmujący lęk, od którego aż ścisnęło mnie
w piersi.
Rada Smoków o
wszystkim wiedziała. Musiała wiedzieć, skoro tak mnie traktowała,
prawda?
Albo może wcale nie
wiedziała, tylko domyślała się, że moje pochodzenie może
sprawić kłopoty?
Pojęcia nie miałam;
opcje były tylko dwie: albo wiedzieli doskonale o trawiącym mnie
wirusie, który doprowadził do zguby Dagona, przez co nie zamierzali
dopuścić, bym stała się choć odrobinę potężniejsza, by łatwo
mnie było w razie czego zabić, jeśli zacznę się rzucać; lub
wręcz przeciwnie: przestraszyli się własnych wymysłów i
niejasnych przesłanek ze starych opowieści. Cokolwiek by to jednak
nie było, z pewnością nie mogłam nigdy nazywać ich swoimi
przyjaciółmi. Musiałam być cholernie ostrożna i jak najmniej
rzucać im się w oczy, a tu nagle padł pomysł odsłonięcia przed
nimi wszystkich kart? Nagle poczułam się tak, jakby zgromadzeni w
pachnącym naftaliną pokoju zapragnęli mnie dosłownie podać
najpotężniejszym smokom na talerzu, by te zrobiły ze mną, co
tylko zechcą, bo przecież nie zdołam się przed nimi obronić. W
to, że Rada mogłaby zareagować grzecznie i zaoferować mi pomoc
lub opiekę, raczej wątpiłam. I to tak, że na samą myśl ponownie
zachciało mi się niekontrolowanie roześmiać.
– Nihal... – Moja
babcia odezwała się bardzo powoli. W jej błękitnych oczach
pojawiło się ogromne zmęczenie, z ciężkim westchnięciem
opuściła dłonie, którymi do tej pory masowała mnie po karku. –
Zrozum, że to jest sytuacja, o której muszą się dowiedzieć. To
coś, co może zagrozić nam wszystkim, więc dopóki jeszcze nic się
nie stało...
– Trzeba mnie
unieszkodliwić, póki jeszcze nie nabroiłam, tak? – przerwałam
jej mało grzecznie. Nagle poczułam jakąś dziwną gorycz.
– Dokładnie –
syknęła Sylwia. – Teraz już tym bardziej nie mamy pewności, co
w tobie siedzi, mieszańcu.
Zerwałam się z
miejsca tak gwałtownie, że smokonka polała się herbatą, a babci
wyrwał się zaskoczony okrzyk.
– Nie waż się
więcej mnie tak nazywać! – ryknęłam, celując w piękną
dziewczynę palcem. – Nie zamierzam rozmawiać o tym z Radą
Smoków, do cholery! Jeszcze nie zwariowałam na tyle, by dobrowolnie
pchać się za kratki!
– Nihal, kochanie,
przecież nic by się nie stało. – Babcia łagodnie złapała mnie
za ramiona i spróbowała posadzić z powrotem, lecz wyrwałam jej
się zwinnie. Skrzywiła się na to ledwo zauważalnie. – Rada
Smoków istnieje po to, by nas chronić, a nie karać. A ty przecież
nie masz wpływu na to, że wybrał cię ten smok.
– Chronić? Być
może. – Założyłam ramiona na piersi w geście buntu i
sarkastycznie uniosłam jedną brew. – Ale nie mnie. Od zawsze
przecież pokazują, że nie mają mnie za jedną ze swoich. Mogą
bronić was przede mną, ale dla mnie nawet by nie splunęli.
– Niemożliwe. –
Brunetka patrzyła na mnie groźnie, ignorując, że Kurt sprawiał
wrażenie takiego, który nie zawaha się zaraz przywołać jej do
porządku. – Może i wydają się nieco szorstcy...
– Nieco! –
parsknęłam, ale kontynuowała, nie przejmując się:
– Może i wydają się
nieco szorstcy, ale nie mają na myśli nic złego. Przecież jesteś
smokonką, jak my. I nie miałaś wpływu na Dagona, gdy cię
wybierał, prawda? Nie mogą cię przez to ukarać.
– Mylisz się. –
Dziwiło mnie, że dałam radę zdobyć się jeszcze na coś na
kształt spokoju, choć tym, czego pragnęłam najbardziej na
świecie, było zerwanie się z miejsca i wyjście z mieszkania,
trzaskając mocno drzwiami na do widzenia. – Karzą mnie za to od
zawsze. Ukarali mnie, nie pozwalając, bym jako jedyna smokonka na
świecie nie przeszła nawet podstawowego szkolenia, którego nie
odmawiają przecież nikomu. Które, jakby nie patrzeć, jest
przecież obowiązkowe. Nie pozwolili mi objąć stanowiska
Strażniczki, gdy zaginął mój brat, choć to mi się wtedy
należało. Zdecydowali się na to dopiero wtedy, gdy już naprawdę
nie mieli nikogo innego do wyboru.
– Ale może to wcale
nie przez to?
Dłuższą chwilę
przyglądałam się Sylwii, jakbym chciała się przekonać, czy aby
na pewno nie żartowała. Jezu, ona jest jakaś głupia, czy co? To
ja mówiłam w innym języku, czy ona trwała gdzieś we własnym
świecie?
– Dziewczyno, czy ty
siebie słyszysz? – jęknęłam wreszcie. – Niby z jakiego innego
powodu mieliby tak robić?
– Pojęcia nie mam.
Czy ja im w głowach siedzę? – Wzruszyła pogardliwie ramionami,
odwracając wzrok. – Może to tylko zbieg okoliczności. Jakaś
twoja paranoja, a nie...
– Jeśli to zbieg
okoliczności, to wyjątkowo specyficzny. Jestem jedyna taka w
historii, słyszałaś? Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by smokon
nie przeszedł szkolenia. Tak po prostu nie wolno robić. A ja nie
dość, że miałam pecha w wyborze smoków, to jeszcze stałabym się
jakimś pieprzonym wyjątkiem w tej sprawie? – Nachyliłam się nad
nią wojowniczo. Sama nie wiedziałam, skąd to się we mnie bierze,
ale czułam przemożną potrzebę udowadniania smokonce, że stoję
wyżej w hierarchii od niej.
A czy stałam? Diabli
wiedzą. W łańcuchu pokarmowym przez domieszkę krwi wyvernów na
pewno.
– A może po prostu
już po twoim urodzeniu wyczuli, że będziesz na tyle beznadziejna,
że nie ma co wkładać w ciebie wysiłku i pieniędzy? – Znowu
spojrzała mi w oczy. Tym razem uśmiechnęła się jednym kącikiem
ust, zapewne mając niezwykle dojrzałą satysfakcję z wbicia mi
przysłowiowej szpili.
Bardzo mnie to obeszło,
naprawdę. Jeśli myślała, że po tym się przymknę i ucieknę do
kącika popłakać, to się srodze rozczarowała.
– Irytujesz mnie –
obwieściłam jej tylko i odwróciłam się ponownie do babci. –
Nie możemy powiedzieć niczego Radzie Smoków. Oni naprawdę
wszystko tylko pogorszą. Nie ufam im na tyle, rozumiecie? Nie będę
tak się przed nimi odsłaniać. Obojętnie, co tu ustaliliśmy,
nadal jestem tą samą sobą. Nic się nie zmieniło.
– Powinni o tym
wiedzieć – upierała się babcia, kręcąc lekko głową, pewnie
całkowicie bezwiednie. – Nie można tego tak zostawić. Gdy
dowiedzą się od kogoś innego, będziemy mieć poważne kłopoty.
– Tylko my o tym
wiemy. Wystarczy, że zachowamy tajemnicę, i nic się nie stanie. –
Nie mogłam się powstrzymać od szybkiego zerknięcia kątem oka na
Sylwię. Z całego towarzystwa tylko jej nie ufałam. I Kurtowi może
też mimo wszystko nie do końca powinnam, choć chyba to nie było
nic dziwnego, że jednak w niego wierzyłam – przecież już wbrew
prawu mnie szkolił, prawda?
– A jak coś się
faktycznie stanie? – Sylwia zaczynała się wściekać. Głos
podniósł jej się o kilka tonów, przez co zabrzmiała dziwnie
piskliwie. Pewnie roześmiałabym się z tego, gdybym miała nieco
lepszy humor. – Nie zamierzam czekać, aż coś pierdolnie, tylko
dla twojego komfortu psychicznego, gówniaro!
– Powściągnij
język, dziewczyno! – huknęła na nią babcia, aż wszyscy się
mimowolnie skuliliśmy. – Jesteś w moim domu i zwracasz się do
mojej wnuczki!
Nie przeprosiła,
zgrzytnęła tylko zębami, garbiąc się.
– Wydaje mi się, że
pierwszą osobą, która zorientuje się, że dzieje się coś, na co
trzeba uważać, będę ja sama – ucięłam stanowczo. – Mówiłam:
mnie też nie uśmiecha się ta cała akcja z Drzewem Świata. I
nigdy nie będzie. Jeśli nagle źle się poczuję, na pewno wam o
tym powiem. Do tego czasu chyba nie ma co histeryzować.
– To nie jest
histeria, Nihal. To zdrowy rozsądek. – Staruszka tym razem mnie
pogroziła palcem. – Nadal jestem za tym, by im o wszystkim
powiedzieć. Wątpię, by mieli zrobić ci cokolwiek złego. Znam ich
lepiej niż ty.
– Ze wszystkich tutaj
najlepiej znam ich ja – odezwał się milczący do tej pory Kurt.
Wszystkie jak na komendę spojrzałyśmy w jego stronę. – I
uważam, że mówienie im o tym, zwłaszcza w takim momencie, byłoby
ogromnym błędem.
Na chwilę zapadła
cisza tak ciężka, że niemal czułam, jak przygniata mnie do
podłogi.
– Dlaczego? –
wykrztusiła wreszcie staruszka, wpatrując się w Egzekutora z tępym
niedowierzaniem.
– Rada Smoków,
zwłaszcza w ostatnim czasie, ma skłonność do podejmowania decyzji
zbyt pochopnie. Jeszcze gotowi naprawdę wepchnąć ją do więzienia.
– Jego spokój był po prostu niesamowity. Zachowywał się tak,
jakby zupełnie nic się nie działo. – W przypadku Dagona nic
dobrego z tego nie wynikło, same wiecie.
– Rada Smoków i
pochopne decyzje? – Babci chyba właśnie runął cały
wszechświat.
– Giną smoki. Ktoś
poluje na Egzekutorów. Są wściekli, zdezorientowani i zupełnie
bezradni, bo wygląda na to, że cokolwiek to jest, okazuje się o
wiele potężniejsze od nich. Mają na głowach wojnę, którą jak
na razie przegrywają. Nie brakuje im dodatkowo dziewczyny, która
mogłaby ich wymordować z zimną krwią.
– No bez przesady –
zaprotestowałam słabiutko, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi.
– Naprawdę mam co do
tego wątpliwości. – Babcia twardo obstawała przy swoim. –
Wydaje mi się, że konsekwencje zatajenia tego przed nimi mogą być
o wiele gorsze.
– Wtedy ukarzą was
wszystkich – wtrąciła Sylwia.
– A ciebie przegapią?
– Znowu musiałam się na nią obejrzeć. Ciężko było tego nie
zrobić, gdy rzucała takimi głupotami.
– A jakie będą mieć
dowody na to, że tu byłam? – Posłała mi kolejny uśmieszek,
ociekający wręcz pogardą i wyższością. – Nie jestem twoją
słodką rodzinką.
– Skoro takaś
sympatyczna, celowo im powiem o twoim udziale, żeby mogli ci
odpowiednio podziękować – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
– Spokój! – ryknął
Kurt, aż niemal wyszłyśmy z siebie. – Przestańcie się nad sobą
pastwić, bo mnie zaraz jasny chuj strzeli!
Babcia jęknęła tylko
i złapała się za głowę, ale powstrzymała się już od
wypominania karygodnego słownictwa. Chyba zorientowała się, że
niczego to tutaj nie da.
– Skoro tak bardzo ci
się to nie podoba, to powiedz łaskawie swojej dziewczynie, żeby ze
mnie zeszła – warknęłam w stronę Egzekutora.
– Ona nie jest moją
dziewczyną! – W tej chwili wyglądał już niemal na bliskiego
załamania.
– Nie jestem? –
Sylwia spojrzała na niego ze świętym oburzeniem.
– Idźcie wszyscy w
diabły! – jęknęłam tylko i nie wytrzymawszy dłużej, zebrałam
się w stronę drzwi.
– Nihal! Zaczekaj! –
krzyknęła za mną babcia, ale zignorowałam ją po całości.
Miałam już dosyć. Walnęłam drzwiami tak mocno, że o mały włos
nie wypadły z zawiasów, wybiegłam z klatki schodowej i wzbiłam
się w powietrze, nie zastanawiając nad tym, ile osób mogło mnie
widzieć.
Sylwia nie była jego
dziewczyną, ale sądziła, że nią jest. Więc kim była? Laską do
wiadomo czego? Nie, niemożliwe. Nie miałam go za takiego...
Nigdy nie miałam
szacunku do ludzi, którzy chodzą ze sobą do łóżka bez żadnych
zobowiązań po to tylko, by się zabawić. Seks od zawsze – odkąd
tylko dowiedziałam się, że istnieje, oczywiście – był dla mnie
zarezerwowany dla prawdziwych par, jako najwyższy stopień
udowodnienia sobie nawzajem miłości. Wiedziałam, że ludzi, którzy
uważają inaczej, jest na pęczki, ale nie mogłam się z tym
pogodzić. To była jedna z tych kwestii, które wnerwiały mnie
przez samo to, że istnieją, choć nie dotyczyły mnie bezpośrednio.
A co, jeśli Kurt jest kimś takim? Przecież go nie znałam na tyle
dobrze, by móc to określić ze stuprocentową słusznością. Jak
mogłabym kochać kogoś, kim jednocześnie bym tak mocno gardziła?
Boże, nie, nie snuj
scenariuszy, dopóki nie wiesz, co jest grane!
Ciężka jak sto
nieszczęść zbroja z początku zamierzała opierać się
grawitacji, lecz wystarczyło kilka niewysilonych machnięć
ogromnymi, proporcjonalnie znacznie większymi od smoczych
skrzydłami, bym znalazła odpowiedni rytm. Metaliczny szczęk
poszczególnych starannie wykonanych części pancerza i pole
widzenia zawężone przez otwory w zdobionej masce przypomniały mi,
jak wyglądałam: jak steampunkowy potwór, któremu brakowało
jedynie kłębów pary, z sykiem wylatującym z ciężko pracujących
stawów.
Ważyło to koszmarnie
dużo, ale miało też swoje plusy.
W zbroi czułam się
zupełnie inaczej, co uświadomiłam sobie z całą mocą dopiero w
tamtym momencie. W niej nie byłam już tym dość silnym, ale
stosunkowo niewielkim czarnym smokiem, który nie miał pewności,
jak zabrać się za swoje strażnicze obowiązki tak, by nie
spieprzyć ich już na wstępie. Byłam ogromnym, latającym gadem.
Byłam niezniszczalna, byłam niepokonana i mogłam zrobić wszystko!
To Rada Smoków powinna
bać się mnie, a nie odwrotnie!
Tylko co ja im mogłam
niby zrobić?
Coś mogłam. Czułam
to całą sobą – czułam, że to coś jest we mnie, że jest
wystarczająco potężne i przerażające, by należało się z nim
poważnie liczyć. Tylko jak się do niego dostać? Jak wyciągnąć
je na wierzch, jak się w nie przyoblec? I czy przede wszystkim
mogłam to zrobić? Czy będzie dla mnie powrót, jeśli już...?
Jeśli co? Co ja
takiego chciałam zrobić?
– Ochłoń,
Czarnołuska – zamruczał Dagon. Niski, głęboki głos smoka
sprowadził mnie niejako na ziemię, o ile mogłam tak powiedzieć,
unosząc się co najmniej pięćdziesiąt metrów nad nią.
– Co jest
właściwe, smoku? – spytałam cichutko. – Jak powinnam
postąpić? Poddać się, czy...?
– To zależy, co
masz na myśli.
Musiałam się nad tym
poważnie zastanowić.
– Czy powinnam
pozwolić, by ta dziwna siła doszła do głosu? Czy oddać się w
ręce Rady Smoków, by mogła zrobić ze mną co zechce, nawet zabić?
Boję się – przyznałam ostrożnie. – Nie wiem, kiedy to
dziwne coś, o czym mówiłeś, zacznie dochodzić do głosu. Nie
wiem, co ja wtedy zrobię. Jak powinnam z tym walczyć? Bo to jest
złe, prawda?
– Uwierz,
Czarnołuska, że gdybym potrafił odpowiedzieć na to pytanie, świat
wyglądałby teraz zupełnie inaczej.
Na chwilę przestałam
poruszać skrzydłami, pozwalając, by uniósł mnie silny powietrzny
prąd. Po uczuciu potęgi, jakie opanowało mnie na kilka krótkich
chwil, nie zostało już w zasadzie zupełnie nic, jedynie jakaś
dziwna pustka w sercu i... strach.
Bałam się. I to
cholernie się bałam, gdy zorientowałam się, co takiego smok
chciał mi powiedzieć tym jednym, niejasnym zdaniem. Ja już to
poczułam. Już poczułam oddech tego siedzącego we mnie głęboko
buntu, już poczułam na karku ciężar jego przymusu... i zawahałam
się nad nim, zamiast bezsprzecznie odrzucić.
Co właśnie się
stało? Skąd wzięły się we mnie te myśli i emocje? Czy ja
naprawdę przez tych kilka sekund chciałam Radę Smoków po prostu
zniszczyć? Zabić?
Tak. Chciałam, żeby
się mnie bali. Chciałam dobyć tej siedzącej we mnie potęgi i
uczynić z niej broń. Ale to przecież było złe! Nie, nie mogłam
tak, nie potrafiłam...!
Tylko że oni mogą
zechcieć mnie zabić przez to, czym jestem.
– Jeśli już
wiedzą, będziesz mieć niewyobrażalne problemy – powiedział
cicho Dagon. – Nie zostawią tak tego. Nie mogą tego tak
zostawić, obojętnie, jak ciepłe uczucia by względem ciebie
życzyli. Nie mogą, bo to i tak prędzej czy później dojdzie do
głosu, choćbyś była teraz potulna jak baranek. Obowiązkiem
smokonów jest chronić ludzi, a Rada czuwa nad smokonami, pośrednio
więc sprawują pieczę praktycznie nad całym światem. Nie pozwolą,
by coś mu zagroziło. Nie pozwolą ci żyć z tym przekleństwem, bo
ten błąd zbyt wiele by ich kosztował.
– Więc dlaczego
żyję sobie do tej pory?
– Bo nadal nie
wiemy, czy oni wiedzą. Mogą się czegoś domyślać, ale nie mieć
pewności. Wtedy już twoja głowa w tym, by nigdy nie nabrali
podejrzeń.
Potrząsnęłam łbem,
jakbym w ten sposób miała nadzieję wszystko sobie w nim ułożyć.
– A jak to było z
tobą? Dlaczego smoki cię zamknęły? Dlaczego podporządkowałeś
się temu głosowi?
– Bo nie mogłem
inaczej.
– Nie, nie o to mi
chodzi! – Warknęłam głucho. – Dlaczego naprawdę to
zrobiłeś?
Przez kilka ciągnących
się w nieskończoność chwil w mojej głowie panowała nieznośna
cisza.
– Ponieważ ich
nienawidziłem. Nienawidziłem smoków, które od początku
traktowały mnie jak wroga. Wyklułem się wśród nich, byłem
przecież smokiem, lecz z paroma cechami wyverna, lecz traktowano
mnie tam jak kogoś, kto nie powinien istnieć. Odsuwano mnie od
wszystkiego, gnębiono i...
Wybuchłam gorzkim
śmiechem.
– Oj, smoczku, nie
brzmi ci to może coś znajomo?
Przytaknął głębokim
pomrukiem, nie znalazłszy odpowiednich słów.
– To zawsze
zaczyna się od rozpaczy i nienawiści.
Miałam i jedno, i
drugie.
– Spójrz na swoje
odbicie, Czarnołuska, a wszystko zrozumiesz.
Leciałam akurat obok
wysokiego, przeszklonego biurowca, posłusznie więc okręciłam łeb
i spojrzałam w swoje ślepia. Widziane w szczelinach pięknie
zdobionej metalowej maski, były tak samo znajome, jak i
zastanawiające – od zawsze zastanawiałam się nad ich wyglądem.
Lewe – odziedziczone po wyvernie, czerwone, o okrągłej źrenicy,
wyraźnej tęczówce i dostrzegalnej rogówce, w gruncie rzeczy
niepokojąco mocno przypominające ludzkie – jak zwykle miało w
sobie coś na kształt niemożliwego do zinterpretowania ognia. Od
najmłodszych lat, odkąd tylko zaczęłam świadomie zwracać na to
uwagę, uważałam w głębi duszy, że to oko jest szalone. Pamiętam
nawet, jak raz powiedziałam o tym babci i jak ona wybuchła po tych
słowach gniewem, którego do dzisiaj nie umiałam zrozumieć. W tym
oku po prostu zawsze widziałam czającą się grozę i energię –
energię złą, przed którą najchętniej schowałoby się w
najgłębszej dziurze. To było oko nieznającego litości
drapieżnika, najwyższego ogniwa łańcucha pokarmowego. To było
oko potężnego wyverna, pałające takim samym szaleństwem
obojętnie w jakim byłam nastroju.
Prawe oko należało
zaś do smoka, było jasnoniebieskie i zawsze wydawało mi się
bezbrzeżnie smutne.
– Połowa mnie
odpowiada za bunt, a druga za rozpacz – szepnął Dagon.
Tak, teraz byłam
skłonna w to uwierzyć.
– Dlaczego wyverny
tak nienawidzą smoków? – spytałam cicho. Głowiłam się nad
tym już od długiego czasu, ale nigdy nie miałam odwagi, by spytać
wprost.
– Czy nienawidzą?
Nie powiedziałbym. – Przedwieczny smok zawahał się, zanim
powiedział cokolwiek więcej. – Wyverny są po prostu złe –
to znaczy były złe, wszystkie prawdziwe już wyginęły – bo
smoki zajęły ich miejsce. Bo się w ogóle pojawiły.
– To znaczy? One
nie pojawiły się jednocześnie? – zdziwiłam się. Zawsze
myślałam, że to było coś na kształt winy ewolucji, która w
pewnym momencie postanowiła pójść dwoma równoległymi ścieżkami,
coś w stylu jednocześnie formującego się homo sapiens i
neandertalczyka. Nigdy nie przypuszczałam nawet, że to mogło
potoczyć się zupełnie inaczej.
– Zadziwiająco
mało wiesz, Czarnołuska. – Dagon roześmiał się z
politowaniem i pewną wyższością, która kazała mi mieć się na
baczności. – To wyverny powołały do życia smoki.
Tym razem mało
brakowało, bym zaplątała się w wysoki maszt jakiejś anteny, w
takim szoku byłam.
– Jak to?! Ale jak
to niby możliwe?! Przecież... – Sama już nie wiedziałam, co
powinnam na to powiedzieć.
– Oj, Czarnołuska,
prawda jest taka, że to wyverny były na świecie jako pierwsze.
Wyverny stworzył vurd, legendarna czysta, niebezpieczna
energia, coś na tyle pierwotnego i niezrozumiałego, że nie sposób
tego nazwać nawet magią. Sama magia zapewne jest upośledzonym,
odrzuconym okruchem potęgi vurda, który udało się nazwać
i poznać na tyle, by móc wykorzystać. Prawdziwe wyverny nie
potrafiły posługiwać się magią – prawdopodobnie gdy
powstały, jej jeszcze nie było – zaś vurda opanowały
do perfekcji. Eksperymentowały z nim, badały, testowały... aż w
efekcie tego powstała mutacja, którą nazywamy dziś smokiem. Tym
właśnie jesteśmy – mutacją. Nie bez powodu według praw Darwina
nie mogą istnieć zwierzęta o więcej niż dwóch parach kończyn,
a smoki mają ich trzy.
Bezwiednie pokiwałam
łbem, choć i tak nie mógł mnie zobaczyć. Nie spytałam, skąd
wiedział o Darwinie, skoro przez tyle tysięcy lat był przecież
martwy.
– Wyverny chciały
się pozbyć swojej pomyłki, lecz smoki rozpanoszyły się na
świecie tak szybko, że nie miały już na to szans. Ponadto smoki
umiały to, co dla wyvernów było nieosiągalne: korzystały z
magii, która zapewne powstała wraz z nimi. Magia była o wiele
szybsza w użyciu, bezpieczniejsza i bardziej posłuszna niż vurd,
więc wiadomo, kto zaczął tę nierówną wojnę wygrywać. Taka
jest cała prawda. Według wyvernów smoki są jedynie eksperymentem,
który się nie powiódł.
– Ale prawdziwe
wyverny już nie istnieją, prawda?
– Tak. Wyginęły,
choć nikt nie wie dlaczego. Prawowici władcy świata po prostu
wyginęli... Ironiczne, co? – Tym razem w jego głosie
zabrzmiała dziwna gorycz. – Zostały jedynie te wyverny, które
znasz – ludzie obdarzeni ich mocą. Choć obecnie wszyscy przed
nimi drżycie ze strachu, możesz spokojnie wyobrazić sobie, że są
ledwie pyłem na wietrze przy prawdziwych wyvernach. Nigdy nie
chciałabyś spotkać jednego z nich.
– Aż takie złe
są? – Jakoś nie chciało mi się w to uwierzyć. W gruncie
rzeczy zawsze uważałam, że smoki i wyverny są do siebie niemal
bliźniaczo podobne. Może i nie stuprocentowo, czego efektem jest
taki dziwoląg, jak ja, ale jednak na tyle, żeby dało się je bez
problemu ze sobą porównywać...
– Smoki są jak
woda. A wyverny są jak ogień.
– Przestań mówić
zagadkami!
– Chciałem
powiedzieć po prostu, że podczas gdy smoki są dokładnie takie,
jak widzisz, to wyverny... No cóż, wyobraź sobie chaos w
najczystszej postaci.
Milczałam przez
dłuższą chwilę, usiłując poukładać sobie wszystko w głowie.
Wyglądało na to, że miałam o czym myśleć przez najbliższy
miesiąc. Cholera, w życiu bym nie przypuszczałam, że za tą
historią może kryć się coś więcej niż tylko tych kilka niezbyt
groźnie brzmiących faktów, jakie były dla mnie jasne od lat...
Nagle w głowie
zaświtał mi dość dziwny pomysł. Spróbowałam go odepchnąć,
opisać jako zupełny absurd i zakopać gdzieś głęboko, skąd nie
mógłby mi więcej przeszkadzać, ale myśl ta okazała się
podszyta jakąś dziwną aurą, która z miejsca wywołała we mnie
lodowaty strach. Bo co, jeśli...
– Dagon? –
zaczęłam zmartwiałym z przerażenia głosem. – Lodrick Drake
jest niepokonany, prawda? Podobno smoki nie dają rady z nim walczyć,
a coś zabija Egzekutorów, którzy powinni być najlepsi z
najlepszych. Ponadto wszystkim smokońskim żołnierzom funduje się
jakieś pranie mózgu, którego nikt nie potrafi zrozumieć i którego
nikt jeszcze nie przełamał, co nie?
– Wiem tyle, co i
ty – zniecierpliwił się. – Do czego dążysz?
– Tak sobie
pomyślałam... A jeśli Lodrick Drake gdzieś tam u siebie ukrywa
prawdziwego wyverna?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz