czwartek, 23 kwietnia 2020

20. Damned


Nie będę spotykać się z Radą Smoków – powiedziałam twardym głosem, gdy napad nerwowej wesołości ostatecznie mi minął.
Wszyscy wbijali we mnie wzrok. W ciszy zapadłej nagle w niewielkim salonie mieszkania babci pojawiło się ciężkie, dławiące napięcie, które zaczęło udzielać się także mi, ale dzielnie nie dałam niczego po sobie poznać.
Nie dałam po sobie poznać tego, że tak naprawdę opcja zobaczenia się z Radą Smoków obudziła we mnie przejmujący lęk, od którego aż ścisnęło mnie w piersi.
Rada Smoków o wszystkim wiedziała. Musiała wiedzieć, skoro tak mnie traktowała, prawda?
Albo może wcale nie wiedziała, tylko domyślała się, że moje pochodzenie może sprawić kłopoty?
Pojęcia nie miałam; opcje były tylko dwie: albo wiedzieli doskonale o trawiącym mnie wirusie, który doprowadził do zguby Dagona, przez co nie zamierzali dopuścić, bym stała się choć odrobinę potężniejsza, by łatwo mnie było w razie czego zabić, jeśli zacznę się rzucać; lub wręcz przeciwnie: przestraszyli się własnych wymysłów i niejasnych przesłanek ze starych opowieści. Cokolwiek by to jednak nie było, z pewnością nie mogłam nigdy nazywać ich swoimi przyjaciółmi. Musiałam być cholernie ostrożna i jak najmniej rzucać im się w oczy, a tu nagle padł pomysł odsłonięcia przed nimi wszystkich kart? Nagle poczułam się tak, jakby zgromadzeni w pachnącym naftaliną pokoju zapragnęli mnie dosłownie podać najpotężniejszym smokom na talerzu, by te zrobiły ze mną, co tylko zechcą, bo przecież nie zdołam się przed nimi obronić. W to, że Rada mogłaby zareagować grzecznie i zaoferować mi pomoc lub opiekę, raczej wątpiłam. I to tak, że na samą myśl ponownie zachciało mi się niekontrolowanie roześmiać.
Nihal... – Moja babcia odezwała się bardzo powoli. W jej błękitnych oczach pojawiło się ogromne zmęczenie, z ciężkim westchnięciem opuściła dłonie, którymi do tej pory masowała mnie po karku. – Zrozum, że to jest sytuacja, o której muszą się dowiedzieć. To coś, co może zagrozić nam wszystkim, więc dopóki jeszcze nic się nie stało...
Trzeba mnie unieszkodliwić, póki jeszcze nie nabroiłam, tak? – przerwałam jej mało grzecznie. Nagle poczułam jakąś dziwną gorycz.
Dokładnie – syknęła Sylwia. – Teraz już tym bardziej nie mamy pewności, co w tobie siedzi, mieszańcu.
Zerwałam się z miejsca tak gwałtownie, że smokonka polała się herbatą, a babci wyrwał się zaskoczony okrzyk.
Nie waż się więcej mnie tak nazywać! – ryknęłam, celując w piękną dziewczynę palcem. – Nie zamierzam rozmawiać o tym z Radą Smoków, do cholery! Jeszcze nie zwariowałam na tyle, by dobrowolnie pchać się za kratki!
Nihal, kochanie, przecież nic by się nie stało. – Babcia łagodnie złapała mnie za ramiona i spróbowała posadzić z powrotem, lecz wyrwałam jej się zwinnie. Skrzywiła się na to ledwo zauważalnie. – Rada Smoków istnieje po to, by nas chronić, a nie karać. A ty przecież nie masz wpływu na to, że wybrał cię ten smok.
Chronić? Być może. – Założyłam ramiona na piersi w geście buntu i sarkastycznie uniosłam jedną brew. – Ale nie mnie. Od zawsze przecież pokazują, że nie mają mnie za jedną ze swoich. Mogą bronić was przede mną, ale dla mnie nawet by nie splunęli.
Niemożliwe. – Brunetka patrzyła na mnie groźnie, ignorując, że Kurt sprawiał wrażenie takiego, który nie zawaha się zaraz przywołać jej do porządku. – Może i wydają się nieco szorstcy...
Nieco! – parsknęłam, ale kontynuowała, nie przejmując się:
Może i wydają się nieco szorstcy, ale nie mają na myśli nic złego. Przecież jesteś smokonką, jak my. I nie miałaś wpływu na Dagona, gdy cię wybierał, prawda? Nie mogą cię przez to ukarać.
Mylisz się. – Dziwiło mnie, że dałam radę zdobyć się jeszcze na coś na kształt spokoju, choć tym, czego pragnęłam najbardziej na świecie, było zerwanie się z miejsca i wyjście z mieszkania, trzaskając mocno drzwiami na do widzenia. – Karzą mnie za to od zawsze. Ukarali mnie, nie pozwalając, bym jako jedyna smokonka na świecie nie przeszła nawet podstawowego szkolenia, którego nie odmawiają przecież nikomu. Które, jakby nie patrzeć, jest przecież obowiązkowe. Nie pozwolili mi objąć stanowiska Strażniczki, gdy zaginął mój brat, choć to mi się wtedy należało. Zdecydowali się na to dopiero wtedy, gdy już naprawdę nie mieli nikogo innego do wyboru.
Ale może to wcale nie przez to?
Dłuższą chwilę przyglądałam się Sylwii, jakbym chciała się przekonać, czy aby na pewno nie żartowała. Jezu, ona jest jakaś głupia, czy co? To ja mówiłam w innym języku, czy ona trwała gdzieś we własnym świecie?
Dziewczyno, czy ty siebie słyszysz? – jęknęłam wreszcie. – Niby z jakiego innego powodu mieliby tak robić?
Pojęcia nie mam. Czy ja im w głowach siedzę? – Wzruszyła pogardliwie ramionami, odwracając wzrok. – Może to tylko zbieg okoliczności. Jakaś twoja paranoja, a nie...
Jeśli to zbieg okoliczności, to wyjątkowo specyficzny. Jestem jedyna taka w historii, słyszałaś? Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by smokon nie przeszedł szkolenia. Tak po prostu nie wolno robić. A ja nie dość, że miałam pecha w wyborze smoków, to jeszcze stałabym się jakimś pieprzonym wyjątkiem w tej sprawie? – Nachyliłam się nad nią wojowniczo. Sama nie wiedziałam, skąd to się we mnie bierze, ale czułam przemożną potrzebę udowadniania smokonce, że stoję wyżej w hierarchii od niej.
A czy stałam? Diabli wiedzą. W łańcuchu pokarmowym przez domieszkę krwi wyvernów na pewno.
A może po prostu już po twoim urodzeniu wyczuli, że będziesz na tyle beznadziejna, że nie ma co wkładać w ciebie wysiłku i pieniędzy? – Znowu spojrzała mi w oczy. Tym razem uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, zapewne mając niezwykle dojrzałą satysfakcję z wbicia mi przysłowiowej szpili.
Bardzo mnie to obeszło, naprawdę. Jeśli myślała, że po tym się przymknę i ucieknę do kącika popłakać, to się srodze rozczarowała.
Irytujesz mnie – obwieściłam jej tylko i odwróciłam się ponownie do babci. – Nie możemy powiedzieć niczego Radzie Smoków. Oni naprawdę wszystko tylko pogorszą. Nie ufam im na tyle, rozumiecie? Nie będę tak się przed nimi odsłaniać. Obojętnie, co tu ustaliliśmy, nadal jestem tą samą sobą. Nic się nie zmieniło.
Powinni o tym wiedzieć – upierała się babcia, kręcąc lekko głową, pewnie całkowicie bezwiednie. – Nie można tego tak zostawić. Gdy dowiedzą się od kogoś innego, będziemy mieć poważne kłopoty.
Tylko my o tym wiemy. Wystarczy, że zachowamy tajemnicę, i nic się nie stanie. – Nie mogłam się powstrzymać od szybkiego zerknięcia kątem oka na Sylwię. Z całego towarzystwa tylko jej nie ufałam. I Kurtowi może też mimo wszystko nie do końca powinnam, choć chyba to nie było nic dziwnego, że jednak w niego wierzyłam – przecież już wbrew prawu mnie szkolił, prawda?
A jak coś się faktycznie stanie? – Sylwia zaczynała się wściekać. Głos podniósł jej się o kilka tonów, przez co zabrzmiała dziwnie piskliwie. Pewnie roześmiałabym się z tego, gdybym miała nieco lepszy humor. – Nie zamierzam czekać, aż coś pierdolnie, tylko dla twojego komfortu psychicznego, gówniaro!
Powściągnij język, dziewczyno! – huknęła na nią babcia, aż wszyscy się mimowolnie skuliliśmy. – Jesteś w moim domu i zwracasz się do mojej wnuczki!
Nie przeprosiła, zgrzytnęła tylko zębami, garbiąc się.
Wydaje mi się, że pierwszą osobą, która zorientuje się, że dzieje się coś, na co trzeba uważać, będę ja sama – ucięłam stanowczo. – Mówiłam: mnie też nie uśmiecha się ta cała akcja z Drzewem Świata. I nigdy nie będzie. Jeśli nagle źle się poczuję, na pewno wam o tym powiem. Do tego czasu chyba nie ma co histeryzować.
To nie jest histeria, Nihal. To zdrowy rozsądek. – Staruszka tym razem mnie pogroziła palcem. – Nadal jestem za tym, by im o wszystkim powiedzieć. Wątpię, by mieli zrobić ci cokolwiek złego. Znam ich lepiej niż ty.
Ze wszystkich tutaj najlepiej znam ich ja – odezwał się milczący do tej pory Kurt. Wszystkie jak na komendę spojrzałyśmy w jego stronę. – I uważam, że mówienie im o tym, zwłaszcza w takim momencie, byłoby ogromnym błędem.
Na chwilę zapadła cisza tak ciężka, że niemal czułam, jak przygniata mnie do podłogi.
Dlaczego? – wykrztusiła wreszcie staruszka, wpatrując się w Egzekutora z tępym niedowierzaniem.
Rada Smoków, zwłaszcza w ostatnim czasie, ma skłonność do podejmowania decyzji zbyt pochopnie. Jeszcze gotowi naprawdę wepchnąć ją do więzienia. – Jego spokój był po prostu niesamowity. Zachowywał się tak, jakby zupełnie nic się nie działo. – W przypadku Dagona nic dobrego z tego nie wynikło, same wiecie.
Rada Smoków i pochopne decyzje? – Babci chyba właśnie runął cały wszechświat.
Giną smoki. Ktoś poluje na Egzekutorów. Są wściekli, zdezorientowani i zupełnie bezradni, bo wygląda na to, że cokolwiek to jest, okazuje się o wiele potężniejsze od nich. Mają na głowach wojnę, którą jak na razie przegrywają. Nie brakuje im dodatkowo dziewczyny, która mogłaby ich wymordować z zimną krwią.
No bez przesady – zaprotestowałam słabiutko, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Naprawdę mam co do tego wątpliwości. – Babcia twardo obstawała przy swoim. – Wydaje mi się, że konsekwencje zatajenia tego przed nimi mogą być o wiele gorsze.
Wtedy ukarzą was wszystkich – wtrąciła Sylwia.
A ciebie przegapią? – Znowu musiałam się na nią obejrzeć. Ciężko było tego nie zrobić, gdy rzucała takimi głupotami.
A jakie będą mieć dowody na to, że tu byłam? – Posłała mi kolejny uśmieszek, ociekający wręcz pogardą i wyższością. – Nie jestem twoją słodką rodzinką.
Skoro takaś sympatyczna, celowo im powiem o twoim udziale, żeby mogli ci odpowiednio podziękować – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Spokój! – ryknął Kurt, aż niemal wyszłyśmy z siebie. – Przestańcie się nad sobą pastwić, bo mnie zaraz jasny chuj strzeli!
Babcia jęknęła tylko i złapała się za głowę, ale powstrzymała się już od wypominania karygodnego słownictwa. Chyba zorientowała się, że niczego to tutaj nie da.
Skoro tak bardzo ci się to nie podoba, to powiedz łaskawie swojej dziewczynie, żeby ze mnie zeszła – warknęłam w stronę Egzekutora.
Ona nie jest moją dziewczyną! – W tej chwili wyglądał już niemal na bliskiego załamania.
Nie jestem? – Sylwia spojrzała na niego ze świętym oburzeniem.
Idźcie wszyscy w diabły! – jęknęłam tylko i nie wytrzymawszy dłużej, zebrałam się w stronę drzwi.
Nihal! Zaczekaj! – krzyknęła za mną babcia, ale zignorowałam ją po całości. Miałam już dosyć. Walnęłam drzwiami tak mocno, że o mały włos nie wypadły z zawiasów, wybiegłam z klatki schodowej i wzbiłam się w powietrze, nie zastanawiając nad tym, ile osób mogło mnie widzieć.
Sylwia nie była jego dziewczyną, ale sądziła, że nią jest. Więc kim była? Laską do wiadomo czego? Nie, niemożliwe. Nie miałam go za takiego...
Nigdy nie miałam szacunku do ludzi, którzy chodzą ze sobą do łóżka bez żadnych zobowiązań po to tylko, by się zabawić. Seks od zawsze – odkąd tylko dowiedziałam się, że istnieje, oczywiście – był dla mnie zarezerwowany dla prawdziwych par, jako najwyższy stopień udowodnienia sobie nawzajem miłości. Wiedziałam, że ludzi, którzy uważają inaczej, jest na pęczki, ale nie mogłam się z tym pogodzić. To była jedna z tych kwestii, które wnerwiały mnie przez samo to, że istnieją, choć nie dotyczyły mnie bezpośrednio. A co, jeśli Kurt jest kimś takim? Przecież go nie znałam na tyle dobrze, by móc to określić ze stuprocentową słusznością. Jak mogłabym kochać kogoś, kim jednocześnie bym tak mocno gardziła?
Boże, nie, nie snuj scenariuszy, dopóki nie wiesz, co jest grane!
Ciężka jak sto nieszczęść zbroja z początku zamierzała opierać się grawitacji, lecz wystarczyło kilka niewysilonych machnięć ogromnymi, proporcjonalnie znacznie większymi od smoczych skrzydłami, bym znalazła odpowiedni rytm. Metaliczny szczęk poszczególnych starannie wykonanych części pancerza i pole widzenia zawężone przez otwory w zdobionej masce przypomniały mi, jak wyglądałam: jak steampunkowy potwór, któremu brakowało jedynie kłębów pary, z sykiem wylatującym z ciężko pracujących stawów.
Ważyło to koszmarnie dużo, ale miało też swoje plusy.
W zbroi czułam się zupełnie inaczej, co uświadomiłam sobie z całą mocą dopiero w tamtym momencie. W niej nie byłam już tym dość silnym, ale stosunkowo niewielkim czarnym smokiem, który nie miał pewności, jak zabrać się za swoje strażnicze obowiązki tak, by nie spieprzyć ich już na wstępie. Byłam ogromnym, latającym gadem. Byłam niezniszczalna, byłam niepokonana i mogłam zrobić wszystko!
To Rada Smoków powinna bać się mnie, a nie odwrotnie!
Tylko co ja im mogłam niby zrobić?
Coś mogłam. Czułam to całą sobą – czułam, że to coś jest we mnie, że jest wystarczająco potężne i przerażające, by należało się z nim poważnie liczyć. Tylko jak się do niego dostać? Jak wyciągnąć je na wierzch, jak się w nie przyoblec? I czy przede wszystkim mogłam to zrobić? Czy będzie dla mnie powrót, jeśli już...?
Jeśli co? Co ja takiego chciałam zrobić?
Ochłoń, Czarnołuska – zamruczał Dagon. Niski, głęboki głos smoka sprowadził mnie niejako na ziemię, o ile mogłam tak powiedzieć, unosząc się co najmniej pięćdziesiąt metrów nad nią.
Co jest właściwe, smoku? – spytałam cichutko. – Jak powinnam postąpić? Poddać się, czy...?
To zależy, co masz na myśli.
Musiałam się nad tym poważnie zastanowić.
Czy powinnam pozwolić, by ta dziwna siła doszła do głosu? Czy oddać się w ręce Rady Smoków, by mogła zrobić ze mną co zechce, nawet zabić? Boję się – przyznałam ostrożnie. – Nie wiem, kiedy to dziwne coś, o czym mówiłeś, zacznie dochodzić do głosu. Nie wiem, co ja wtedy zrobię. Jak powinnam z tym walczyć? Bo to jest złe, prawda?
Uwierz, Czarnołuska, że gdybym potrafił odpowiedzieć na to pytanie, świat wyglądałby teraz zupełnie inaczej.
Na chwilę przestałam poruszać skrzydłami, pozwalając, by uniósł mnie silny powietrzny prąd. Po uczuciu potęgi, jakie opanowało mnie na kilka krótkich chwil, nie zostało już w zasadzie zupełnie nic, jedynie jakaś dziwna pustka w sercu i... strach.
Bałam się. I to cholernie się bałam, gdy zorientowałam się, co takiego smok chciał mi powiedzieć tym jednym, niejasnym zdaniem. Ja już to poczułam. Już poczułam oddech tego siedzącego we mnie głęboko buntu, już poczułam na karku ciężar jego przymusu... i zawahałam się nad nim, zamiast bezsprzecznie odrzucić.
Co właśnie się stało? Skąd wzięły się we mnie te myśli i emocje? Czy ja naprawdę przez tych kilka sekund chciałam Radę Smoków po prostu zniszczyć? Zabić?
Tak. Chciałam, żeby się mnie bali. Chciałam dobyć tej siedzącej we mnie potęgi i uczynić z niej broń. Ale to przecież było złe! Nie, nie mogłam tak, nie potrafiłam...!
Tylko że oni mogą zechcieć mnie zabić przez to, czym jestem.
Jeśli już wiedzą, będziesz mieć niewyobrażalne problemy – powiedział cicho Dagon. – Nie zostawią tak tego. Nie mogą tego tak zostawić, obojętnie, jak ciepłe uczucia by względem ciebie życzyli. Nie mogą, bo to i tak prędzej czy później dojdzie do głosu, choćbyś była teraz potulna jak baranek. Obowiązkiem smokonów jest chronić ludzi, a Rada czuwa nad smokonami, pośrednio więc sprawują pieczę praktycznie nad całym światem. Nie pozwolą, by coś mu zagroziło. Nie pozwolą ci żyć z tym przekleństwem, bo ten błąd zbyt wiele by ich kosztował.
Więc dlaczego żyję sobie do tej pory?
Bo nadal nie wiemy, czy oni wiedzą. Mogą się czegoś domyślać, ale nie mieć pewności. Wtedy już twoja głowa w tym, by nigdy nie nabrali podejrzeń.
Potrząsnęłam łbem, jakbym w ten sposób miała nadzieję wszystko sobie w nim ułożyć.
A jak to było z tobą? Dlaczego smoki cię zamknęły? Dlaczego podporządkowałeś się temu głosowi?
Bo nie mogłem inaczej.
Nie, nie o to mi chodzi! – Warknęłam głucho. – Dlaczego naprawdę to zrobiłeś?
Przez kilka ciągnących się w nieskończoność chwil w mojej głowie panowała nieznośna cisza.
Ponieważ ich nienawidziłem. Nienawidziłem smoków, które od początku traktowały mnie jak wroga. Wyklułem się wśród nich, byłem przecież smokiem, lecz z paroma cechami wyverna, lecz traktowano mnie tam jak kogoś, kto nie powinien istnieć. Odsuwano mnie od wszystkiego, gnębiono i...
Wybuchłam gorzkim śmiechem.
Oj, smoczku, nie brzmi ci to może coś znajomo?
Przytaknął głębokim pomrukiem, nie znalazłszy odpowiednich słów.
To zawsze zaczyna się od rozpaczy i nienawiści.
Miałam i jedno, i drugie.
Spójrz na swoje odbicie, Czarnołuska, a wszystko zrozumiesz.
Leciałam akurat obok wysokiego, przeszklonego biurowca, posłusznie więc okręciłam łeb i spojrzałam w swoje ślepia. Widziane w szczelinach pięknie zdobionej metalowej maski, były tak samo znajome, jak i zastanawiające – od zawsze zastanawiałam się nad ich wyglądem. Lewe – odziedziczone po wyvernie, czerwone, o okrągłej źrenicy, wyraźnej tęczówce i dostrzegalnej rogówce, w gruncie rzeczy niepokojąco mocno przypominające ludzkie – jak zwykle miało w sobie coś na kształt niemożliwego do zinterpretowania ognia. Od najmłodszych lat, odkąd tylko zaczęłam świadomie zwracać na to uwagę, uważałam w głębi duszy, że to oko jest szalone. Pamiętam nawet, jak raz powiedziałam o tym babci i jak ona wybuchła po tych słowach gniewem, którego do dzisiaj nie umiałam zrozumieć. W tym oku po prostu zawsze widziałam czającą się grozę i energię – energię złą, przed którą najchętniej schowałoby się w najgłębszej dziurze. To było oko nieznającego litości drapieżnika, najwyższego ogniwa łańcucha pokarmowego. To było oko potężnego wyverna, pałające takim samym szaleństwem obojętnie w jakim byłam nastroju.
Prawe oko należało zaś do smoka, było jasnoniebieskie i zawsze wydawało mi się bezbrzeżnie smutne.
Połowa mnie odpowiada za bunt, a druga za rozpacz – szepnął Dagon.
Tak, teraz byłam skłonna w to uwierzyć.
Dlaczego wyverny tak nienawidzą smoków? – spytałam cicho. Głowiłam się nad tym już od długiego czasu, ale nigdy nie miałam odwagi, by spytać wprost.
Czy nienawidzą? Nie powiedziałbym. – Przedwieczny smok zawahał się, zanim powiedział cokolwiek więcej. – Wyverny są po prostu złe – to znaczy były złe, wszystkie prawdziwe już wyginęły – bo smoki zajęły ich miejsce. Bo się w ogóle pojawiły.
To znaczy? One nie pojawiły się jednocześnie? – zdziwiłam się. Zawsze myślałam, że to było coś na kształt winy ewolucji, która w pewnym momencie postanowiła pójść dwoma równoległymi ścieżkami, coś w stylu jednocześnie formującego się homo sapiens i neandertalczyka. Nigdy nie przypuszczałam nawet, że to mogło potoczyć się zupełnie inaczej.
Zadziwiająco mało wiesz, Czarnołuska. – Dagon roześmiał się z politowaniem i pewną wyższością, która kazała mi mieć się na baczności. – To wyverny powołały do życia smoki.
Tym razem mało brakowało, bym zaplątała się w wysoki maszt jakiejś anteny, w takim szoku byłam.
Jak to?! Ale jak to niby możliwe?! Przecież... – Sama już nie wiedziałam, co powinnam na to powiedzieć.
Oj, Czarnołuska, prawda jest taka, że to wyverny były na świecie jako pierwsze. Wyverny stworzył vurd, legendarna czysta, niebezpieczna energia, coś na tyle pierwotnego i niezrozumiałego, że nie sposób tego nazwać nawet magią. Sama magia zapewne jest upośledzonym, odrzuconym okruchem potęgi vurda, który udało się nazwać i poznać na tyle, by móc wykorzystać. Prawdziwe wyverny nie potrafiły posługiwać się magią – prawdopodobnie gdy powstały, jej jeszcze nie było – zaś vurda opanowały do perfekcji. Eksperymentowały z nim, badały, testowały... aż w efekcie tego powstała mutacja, którą nazywamy dziś smokiem. Tym właśnie jesteśmy – mutacją. Nie bez powodu według praw Darwina nie mogą istnieć zwierzęta o więcej niż dwóch parach kończyn, a smoki mają ich trzy.
Bezwiednie pokiwałam łbem, choć i tak nie mógł mnie zobaczyć. Nie spytałam, skąd wiedział o Darwinie, skoro przez tyle tysięcy lat był przecież martwy.
Wyverny chciały się pozbyć swojej pomyłki, lecz smoki rozpanoszyły się na świecie tak szybko, że nie miały już na to szans. Ponadto smoki umiały to, co dla wyvernów było nieosiągalne: korzystały z magii, która zapewne powstała wraz z nimi. Magia była o wiele szybsza w użyciu, bezpieczniejsza i bardziej posłuszna niż vurd, więc wiadomo, kto zaczął tę nierówną wojnę wygrywać. Taka jest cała prawda. Według wyvernów smoki są jedynie eksperymentem, który się nie powiódł.
Ale prawdziwe wyverny już nie istnieją, prawda?
Tak. Wyginęły, choć nikt nie wie dlaczego. Prawowici władcy świata po prostu wyginęli... Ironiczne, co? – Tym razem w jego głosie zabrzmiała dziwna gorycz. – Zostały jedynie te wyverny, które znasz – ludzie obdarzeni ich mocą. Choć obecnie wszyscy przed nimi drżycie ze strachu, możesz spokojnie wyobrazić sobie, że są ledwie pyłem na wietrze przy prawdziwych wyvernach. Nigdy nie chciałabyś spotkać jednego z nich.
Aż takie złe są? – Jakoś nie chciało mi się w to uwierzyć. W gruncie rzeczy zawsze uważałam, że smoki i wyverny są do siebie niemal bliźniaczo podobne. Może i nie stuprocentowo, czego efektem jest taki dziwoląg, jak ja, ale jednak na tyle, żeby dało się je bez problemu ze sobą porównywać...
Smoki są jak woda. A wyverny są jak ogień.
Przestań mówić zagadkami!
Chciałem powiedzieć po prostu, że podczas gdy smoki są dokładnie takie, jak widzisz, to wyverny... No cóż, wyobraź sobie chaos w najczystszej postaci.
Milczałam przez dłuższą chwilę, usiłując poukładać sobie wszystko w głowie. Wyglądało na to, że miałam o czym myśleć przez najbliższy miesiąc. Cholera, w życiu bym nie przypuszczałam, że za tą historią może kryć się coś więcej niż tylko tych kilka niezbyt groźnie brzmiących faktów, jakie były dla mnie jasne od lat...
Nagle w głowie zaświtał mi dość dziwny pomysł. Spróbowałam go odepchnąć, opisać jako zupełny absurd i zakopać gdzieś głęboko, skąd nie mógłby mi więcej przeszkadzać, ale myśl ta okazała się podszyta jakąś dziwną aurą, która z miejsca wywołała we mnie lodowaty strach. Bo co, jeśli...
Dagon? – zaczęłam zmartwiałym z przerażenia głosem. – Lodrick Drake jest niepokonany, prawda? Podobno smoki nie dają rady z nim walczyć, a coś zabija Egzekutorów, którzy powinni być najlepsi z najlepszych. Ponadto wszystkim smokońskim żołnierzom funduje się jakieś pranie mózgu, którego nikt nie potrafi zrozumieć i którego nikt jeszcze nie przełamał, co nie?
Wiem tyle, co i ty – zniecierpliwił się. – Do czego dążysz?
Tak sobie pomyślałam... A jeśli Lodrick Drake gdzieś tam u siebie ukrywa prawdziwego wyverna?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz